Skonaktuj się z nami    kontakt@grudziadzmiastootwarte.pl
Witamy na portalu GrudziadzMiastoOtwarte.pl. Miłego dnia!

Fragment książki pt.: „Młodości szczęśliwa” z cyklu „Zza zasłony czasu”

© Zdzisław Brałkowski (fragment książki „Młodości szczęśliwa” z cyklu „Zza zasłony czasu”)

Zdjęcia prywatne.

POD CYCEM
(…)
Minutę drogi od mojej szkoły i sąsiadującego Technikum Mechanicznego znajdowała się znana w całym mieście knajpka „Zacisze”. Mało kto pamiętał, jak oficjalnie się nazywała, mimo że szyld dumnie prezentował się na zewnątrz. Natomiast każdy miejscowy, zapytany gdzie jest knajpa „Pod Cycem”, niechybnie wskazałby właściwy kierunek. Sławną w całym mieście nazwę zawdzięczała podobno kelnerce, która przed laty obsługiwała klientów w tym lokalu. Natura nie poskąpiła jej kształtów, a zwłaszcza wyjątkowo obfitego biustu. Kobieta wiedziała, jak wykorzystać ten spadek  po rodzicielce dla ściągania do knajpki jak największej rzeszy klientów. Popularna nazwa nie wzięła się jednak wyłącznie z ponętnych piersi kelnerki. Miała ona jeszcze jeden dar – była wyjątkowo silna fizycznie, jak na niewiastę. Dopiero połączenie i wykorzystanie tych dwóch darów biologii w jednej osobie zaowocowało skokiem jakościowym przy obsługiwaniu klientów; oczywiście  klientów płci męskiej. Panie, nie wiadomo z jakiego powodu, omijały lokal który potrafił stworzyć miłą atmosferę, a nawet prawie że nieba przychylić konsumentom spragnionym nie tylko  złocistego napoju z białą pianką, ale i dodatkowych, estetycznych wrażeń. Kelnerka ta, bez której lokal byłby zwyczajną speluną, a nie miejscem szczególnym, do którego z całego miasta ściągały  tłumy żądnych wrażeń mężczyzn, potrafiła wziąć w każdą dłoń po trzy półlitrowe szklane kufle z piwem. Za dodatkową opłatą potrafiła unieść i siódmy kufel, trzymając go między ściśniętymi  dwiema półkulami żywego, ponętnego i falującego w rytm jej kroków biustu. To było coś, to był podobno widok, który zachwyciłby nawet artystę, zwłaszcza malarza ciał kobiecych. Cóż dopiero  zwykłego zjadacza chleba, tak młodego, jak i mocno starszego. W ten sposób w ludowej ojczyźnie to nie „ideał sięgnął bruku”, tylko lud pracujący mógł masowo uczestniczyć w konsumowaniu  wysokiej kultury. Sztuka „zawędrowała pod strzechy”, realizując jeden z podstawowych postulatów ideologów, wypowiadających się w imieniu wyzyskiwanych poprzednich pokoleń ludzi pracy –  kultura dostępna dla wszystkich, a nie tylko dla bogatych! Obcowanie z artystycznym pokazem z tak wysokiej półki powodowało, że młodsi marzyli o szybkim dorośnięciu i osobistym zapoznaniu  się z walorami oferowanymi przez odmienną płeć, a starsi mogli powspominać, przypomnieć sobie „jak to drzewiej miło było”. Kiedy kelnerka donosiła złocisty napój do stolika, kufle trzymane w  rękach stawiała na blacie, a ten siódmy przechylała, nachylając swoje buchające witalnością życia ciało nad klientem, który zapłacił za pokaz. Trzymał on w rękach pusty kufel, do którego małą  strużką spływało piwo spomiędzy piersi kelnerki. Nie było takiego malkontenta, który by narzekał na brak wrażeń wizualnych. Nagrodą dla obsługiwanego klienta, a zarazem widza który opłacił  spektakl, był fakt, że siedział w pierwszym rzędzie tak blisko sceny, że bliżej już nie można było. Miał doskonały widok, nikt z pozostałych widzów mu nie zasłaniał. To był teatr, w którym nawet  całkowicie głuchy mógł uczestniczyć bez najmniejszego uszczerbku w całościowym odbiorze granej przez kelnerkę sztuki. Sztuki jednego aktora. Wystarczyło mieć dobry wzrok lub  niezaparowane  okulary na nosie.

Nie było więc nic dziwnego w tym, że amatorów zakupu „siódmego kufla” nigdy nie brakowało. Podobno przez lata pracy kelnerki nikt z klientów nie zgłosił najmniejszej pretensji co do poziomu  gry aktorskiej w spektaklu. Przeciwnie, opinie wyrażano w samych superlatywach. Gdyby wśród miejscowych widzów przeprowadzono ankietę: „Kto lepiej potrafi grać na scenie? Jakaś aktorka warszawska, czy nasza?” – wynik byłby jednoznaczny i jednomyślny. Co do tego nikt nie miał wątpliwości. Talent, talent się liczy, a nie ukończenie jakichś teatralnych szkół. Zawodowa aktorka  może być tylko dobrym rzemieślnikiem w swoim zawodzie. Nasza zaś była po prostu Artystką. Przez duże „A”! Moim kolegom ze szkoły nie było dane uczestniczyć w tych spektaklach z  rozaicznego powodu – w tym czasie kelnerka już nie pracowała. Legenda jednak nie umierała, była przekazywana kolejnym pokoleniom bywalców lokalu, czasem dla poprawienia smaku  doprawiana szczyptą pikantnych szczegółów. I ta legenda wciąż żyje. Koledzy więc, z racji zbyt późnego urodzenia, nie zdążyli być widzami występów kelnerki na deskach naszego miejscowego  „teatru jednego aktora”. Nie przeszkadzało to niektórym z nich korzystać czasem, zwłaszcza w upalne dni majowo-czerwcowe, z okazji do schłodzenia organizmu pienistym, chłodnym trunkiem.  Idealnie do tego nadawała się najdłuższa przerwa lekcyjna.

W czasie tej pauzy szkolnej dorośli klienci w knajpce nie byli obsługiwani. Nie było ważne, czy któryś ze spragnionych uczniów się pojawił, czy nie. O tej porze gotowość bojowa wśród załogi  lokalu była ustawiona pod szkoły. „Teraz podajemy tylko panom uczniom” – taki komunikat z ust barmanki skutecznie uciszał zbyt natrętnych gości. Wyjątkowo niesubordynowani klienci byli  delikatnie upominani przez stałych, miejscowych bywalców. Ponieważ ulica nie miała inteligenckiego charakteru i cieszyła się nieco specyficzną sławą, tacy początkowo upierdliwi konsumenci woleli wtedy szybko dostosować się do miejscowych zwyczajów i poczekać. Nie śpieszyło im się przecież, w przeciwieństwie do „panów uczniów”. Tradycja to tradycja, trzeba ją szanować, a nie  podważać przez byle chciejstwo byle kogo.

Ta tradycja w zaraniach jej powstania, jak i w czasie teraźniejszym, miała prozaiczną przyczynę – duża przerwa lekcyjna miała swoje ściśle określone granice czasowe. Dla „panów uczniów” czas może nie był jeszcze pieniądzem, ale na pewno zmuszał do niemarnowania ani minuty. Obsługa lokalu „Pod Cycem” wiedziała o tym dobrze i w praktyce realizowała hasło „frontem do klienta”.  Klient pracujący już czy jeszcze uczący się, to nie miało dla niej znaczenia. Barmanka i kelnerki przestrzegały jednak prawa i podstawą do obsłużenia młodo wyglądającego gościa był okazany im  dowód osobisty. W ten to sposób wprowadzały w życie jedną z fundamentalnych zasad demokracji: „wszyscy ludzie są równi”. Równi niezależnie od wykształcenia, zawodu, płci, rasy czy…  uczęszczania jeszcze do szkoły. Dorosły obywatel to dorosły, ma więc wszelkie przynależne mu prawa. Możliwe, że nawet nie wiedziały o tym, iż były prekursorkami przyszłych zmian  demokratycznych w Polsce, w czasach kiedy demokracja miała jeszcze przymiotnik „socjalistyczna”. Niestety, o tej tradycji i skłonnościach niektórych podopiecznych do gaszenia pragnienia  złocistym, a zakazanym dla uczniów napojem, wiedziała również pedagogiczna kadra z obu sąsiadujących szkół. Nauczyciele, dyżurujący na długiej przerwie, od czasu do czasu urządzali  polowania, wpadając niespodziewanie „Pod Cyc”. Dla trafionych ofiar nie było pobłażania; ciężko odpokutowywali miłą chwilę wytchnienia od wyczerpujących zajęć szkolnych. Dlatego spragnieni uczniowie starali się ograniczać ryzyko wpadki, wybierając przerwy, na których dyżur pełnił profesor Dzik. Nie był on już zdolny do szybkiego marszu i nawet cichego podkradania się z boku tak, aby nie być  widocznym przez przejrzyste szyby baru. Jego sapiący oddech było słychać z daleka przy otwartych oknach, co wystarczało, aby gromadka uczniów zdążyła salwować się ucieczką przez drzwi lokalu w przeciwnym kierunku, zasłaniając tylko rękoma twarze przed rozpoznaniem. Chociaż… raz prawie udało mu się polowanie z zasadzki. Grupka kolegów z piątej, już ostatniej klasy, tak namiętnie o czymś dyskutowała, że zapomniała o bożym świecie. Kiedy usłyszeli sapanie Dzika, było już za późno – zdążył dojść do wejścia i zablokować je swoim pokaźnych rozmiarów
brzuszyskiem. – Chodu! Dzik! – wrzasnął kolega, który pierwszy go zauważył. Odruchowo zasłonił ręką twarz i, przewracając krzesło, odwrócił się, zerwał firankę i wskoczył na parapet otwartego okna. Wyskoczył na zewnątrz a za nim pozostali zwolennicy złocistego trunku. – Stać! Stać! Z której jesteście szkoły?! – niosło się za nimi pokrzykiwanie profesora. Jeszcze czego! Takim głupim nikt nie był, aby posłuchać wezwania. Uratowały ich te okna knajpki, otwarte na oścież w upalny dzień – wyskoczyli przez nie w ostatnim momencie. Dzik nie zdążył też żadnego z uczniów  rozpoznać. To było dla nich być albo nie być – za tak drastyczne złamanie regulaminu szkolnego groziło im niedopuszczenie do matury. Jedyną stratą, jaką ponieśli, w stosunku do grożącej im  kary nic nieznaczącą, była konieczność finansowej zrzutki na odkupienie firanek w barze.

(…)

O AUTORZE:

Zdzisław Brałkowski ukończył politologię na Uniwersytecie Warszawskim. Jego pracą magisterską była „Repolonizacja miasta Grudziądza w okresie II Rzeczypospolitej”, w tym o obronie i udziale kultury polskiej w regionie, w okresie zaboru i czasie międzywojenny (praca jest dostępna w Bibliotece Miejskiej w Grudziądzu oraz w internecie).

Od 1962 roku mieszka w Grudziądzu. Przez kilkanaście lat pracował w fabryce POiE (dzisiejszym HV), następne kilkadziesiąt przepracował w OHP, a później w szkole jako nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie. Dalej prowadzi prelekcje w szkołach, zaznajamiając młodzież z naszą historią, zwłaszcza miasta Grudziądza i regionu. Spotkania z czytelnikami jego książek są organizowane w naszym i innych miastach. Miał również spotkanie z czytelnikami książki „Syberia, inny świat” w Piwnicy pod Baranami w Krakowie, zorganizowane przez Klub Podróżników.

Pisaniem zajął się dopiero dziesięć lat temu. Jest autorem wspomnieniowego cyklu „Zza zasłony czasu”, w którym ukazało się już pięć książek: „Syberia, inny świat”, „Młodości szczęśliwa”, „Wileńszczyzna w miniony czas”, „Czas dorosłości”, „Cywil w służbie narodu”. W 2023 roku ukaże się kolejna „Dojrzałe lata”. Rodzinne i własne wspomnienia, związane przede wszystkim z Grudziądzem, są ukazane na tle burzliwych dziejów i przemian w naszej najnowszej historii, zapisem minionych czasów. Ma również czytelników wśród Polaków mieszkających poza krajem.

Pisze również poezję – fraszki, limeryki i inne wiersze. Wydany został jego autorski tomik „Fraszki, limeryki i inne żarciki”. Planuje kolejny tomik. Jego utwory znalazły się również w kilku antologiach. Publikuje również miniaturki literackie, historyczne i współczesne. Laureat ogólnopolskiej Olimpiady Wiedzy „II wojna światowa” w 1985 roku. Członek Związku Literatów Polskich, uhonorowany medalem Jerzego Sulimy-Kamińskiego „W uznaniu zasług dla kultury Pomorza i Kujaw”.