Skonaktuj się z nami    kontakt@grudziadzmiastootwarte.pl
Witamy na portalu GrudziadzMiastoOtwarte.pl. Miłego dnia!

Twory słowne – fragment książki pt.: „Czas dorosłości” Zdzisław Brałkowski

 

GRUDZIĄDZKA ODSŁONA

prezentuje fragment książki

„Zza zasłony czasu”

– Czas dorosłości

| Zdzisław Brałkowski |

Miejsce: hala sportowa w byłej jednostce wojskowej „lotników” przy obecnej ulicy Chełmińskiej – widać ją z przystanku kolejowego Grudziądz-Przedmieście.

Czas: lato 1975.

Uczestnicy: kilka reprezentacyjnych drużyn piłki siatkowej, w tym polska trenowana przez „Kata” Huberta Wagnera. Turniej przed olimpiadą 1976 w Montrealu.

Obsługa i pomoc przy turnieju: m. in. siatkarze grudziądzkiej „Stali”.

MIĘDZYNARODOWY TURNIEJ SIATKÓWKI

(…)

Praca pracą, natomiast zamiłowanie zamiłowaniem. Firmę zmieniłem, ale dalej uprawiałem siatkówkę. Klub nie miał jeszcze własnej hali sportowej, więc korzystaliśmy czasem z wielkiej sali gimnastycznej w jednostce wojskowej „lotników”. Nie tylko my – w okresie zimowym również lekkoatleci z klubu „Olimpia”, z najbardziej znanym Bronkiem Malinowskim, wtedy już dwukrotnym złotym medalistą mistrzostw Europy, przyszłym wicemistrzem olimpijskim w Montrealu oraz mistrzem olimpijskim w Moskwie.

Ta sala gimnastyczna była naprawdę wielka. Do tego kusiła nowiutkim parkietem, równo położonym i pięknie wylakierowanym. Pod tym względem odstawała na duży plus od innych obiektów sportowych, w których podłogi często przypominały pole najeżone minami-niespodziankami w postaci wystających lub ruchomych klepek.

Wiosną siedemdziesiątego piątego roku, po jednym z treningów, trener Martko zatrzymał nas na chwilę.

– Chłopcy, dostałem świetną wiadomość od prezesa klubu. Odbędzie się u nas jeden z międzynarodowych turniejów przedolimpijskich. Wiecie, co to znaczy? Zobaczymy trenera „Kata”, zobaczymy go w akcji, na żywo, i naszych mistrzów świata.

– O kurde, trener rymuje – wyrwało mi się. – Trenerze, ale w Grudziądzu nie ma prawdziwej hali sportowej. W Toruniu też nie. To do Bydgoszczy pojedziemy oglądać?

– Tu. – Martko uśmiechnął się i wskazał palcem na podłogę. – Tu, u nas.

Lekko mnie zatkało. Spojrzałem po kolegach. Chyba mieli podobne odczucia. Na nasze treningi i mecze ligowe sala wystarczała w zupełności, była dużo lepsza niż te, w których graliśmy na wyjazdach. Ale na turniej międzynarodowy, w którym miało wziąć udział kilka najlepszych drużyn na świecie, z naszymi mistrzami na czele? I trener reprezentacji, Hubert Wagner, popularnie zwany „Katem”, na to się zgodził? Przecież nasza hala była zwykłą salą sportową. Co prawda ogromną, ale nawet nie miała trybun. Kibice przychodzili i siadali pod ścianami na zwykłych ławkach, takich jak w szkolnych salach gimnastycznych.

Popatrzyłem po ścianach naszej szatni, rzuciłem wzrokiem przez otwarte drzwi do sąsiedniego pomieszczenia z natryskami. „Tu mają się przebierać i kąpać słynni siatkarze?!” – nie mogłem w to uwierzyć.

– Tuu?! – Kilku z kolegów uprzedziło mnie w wyrażeniu swojego zaskoczenia.

– Tutaj, tutaj. – Martko pokiwał głową. – Nie wiem, jak i kto to załatwił, ale prezes powiedział mi, że to na sto procent. Podobno wojsko to załatwiało na szczeblu ministerstw. A jednostka i my skorzystamy, bo w try miga wyremontują i poprawią sanitariaty i co będzie trzeba. Wiecie, jak to jest. Jak trzeba, to w miesiąc zrobią, co się robi pół roku.

To akurat wiedzieliśmy. Czyny społeczne i oddawanie w rekordowym tempie wielkich budów na święta państwowe były nieodłącznym czynnikiem życia publicznego w naszej ojczyźnie.

„Ale będzie co oglądać. Na żywo!” – pomyślałem podekscytowany i nie mogłem się już doczekać tego wydarzenia.

Przez następne tygodnie obserwowaliśmy, jak sala sportowa nabierała blasku. Najważniejsza jej część, czyli podłoga, była już wcześniej gotowa, ale ściany straciły liszaje, malarze zerwali starą farbę i położyli nową – od razu pojaśniało całe wnętrze. Już po dwóch tygodniach szatnie i prysznice wyglądały jak w folderach reklamowych, i to nie tylko na lśniących zdjęciach albumu, mających przyciągnąć klientów, ale i w rzeczywistości. Teraz, po treningach, czuliśmy się nie jak zwykłe szaraczki, półamatorzy podbijający rękoma piłkę w lokalnym klubie siatkarskim, ale jak prawdziwi zawodowi sportowcy, korzystający z luksusów im tylko dostępnych.

Wreszcie nadszedł czas turnieju. Przyjechało kilka najlepszych reprezentacji państwowych. Każda chciała się sprawdzić w meczach z silnymi drużynami przed igrzyskami olimpijskimi, a Polska była aktualnym mistrzem świata z Meksyku. Wraz z kolegami z drużyny zostaliśmy zaangażowani do pomocy przy obsłudze meczów, mieliśmy więc miejsca najlepsze z najlepszych – kilka metrów od boiska. „Przez trzy dni być tak blisko najlepszych siatkarzy, zobaczyć na żywo ich grę, może nawet zamienić z nimi kilka słów…” – czułem się, jak po trafieniu piątki premiowej w totka.

Wreszcie nadszedł pierwszy mecz, od razu reprezentacji Polski. Pod ścianami stały zaimprowizowane ławki, jako trybuny, szczelnie wypełnione kibicami spragnionymi widowiska. Na parkiecie Rybaczewski, Skorek, wschodząca gwiazda, czyli Tomek Wójtowicz i inni. Kiedy ujrzeliśmy, co wyczynia na rozgrzewce rozgrywający Gościniak, oczu nie mogliśmy oderwać. Podbijał piłkę rękoma, jednocześnie siadając, wstając, robiąc fikołki, kręcąc się jak fryga na pośladkach. Sztukmistrz, cyrkowiec, a jednocześnie siatkarz najwyższej klasy światowej! Nie było dla nas ważne, czy tak zawsze się rozgrzewał, czy zrobił pokaz dla widzów. Burza oklasków kilka razy odbiła się echem od ścian hali.

Wreszcie, po indywidualnej rozgrzewce, gracze stanęli do przedmeczowych zbić na siatce. Gościniak wystawił, wystartował Skorek, dwa kroki rozbiegu, wyskok i… w górę uniosły się jego nogi, a całe ciało w pozycji horyzontalnej przemieściło się do przodu i wpadło w siatkę, aby następnie wylądować z klapnięciem na podłogę. Widzowie odruchowo zarechotali, gdyż wielu ludzi lubi się śmiać z cudzych upadków. Skorek skonfundowany podniósł ciało z podłogi, przecież poślizg zdarza się nawet najlepszym sportowcom.

W kolejności rozgrzewkowo wystartował do ataku Wójtowicz. Rozbieg, odbicie i… powtórzył mimowolną akcję poprzednika. Rozległo się kolejne, głośne klapnięcie o parkiet części jego ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Ponownie rozległ się głośny śmiech kibiców. Prawie równocześnie po drugiej stronie siatki usłyszałem podobne plaśnięcie.

„Co jest?!”

Kolejny z naszych, Bosek, nie chciał być gorszy od swoich słynnych kolegów. Szybki nabieg, wyskok do ataku i… jeszcze szybciej niż poprzednicy zatrzepotał w rozciągniętej siatce, jak ryba we włóku. W sekundę również wylądował na parkiecie, doświadczalnie zapoznając się z prawem grawitacji. „Nie słyszał w szkole o prawie powszechnego ciążenia, czy co? Newton odkrył je ponad trzy wieki temu, a ten myślał, że po wyskoku będzie się wzbijał i wzbijał… mit o Dedalu pewnie zapamiętał, zapominając o Ikarze. No cóż, za brak wiedzy czasem cierpi niewymowna część ciała… Kolejny, który dał ciała. Żeby nie potrafić prawidłowo wykonać zwykłego wyskoku do ataku w siatkówce?! To my, w lokalnym klubiku, wykonujemy ten podstawowy element gry bez najmniejszych problemów, a tu reprezentanci naszego kraju takimi łamagami się okazują? Nie potrafią ustać?!” – lekko ironiczny uśmiech rozciągnął mi usta, a jednocześnie próbowałem dociec, o co w tym wszystkim chodzi.

– Przerwa! Przerwać natychmiast rozgrzewkę na siatce! – Dwugłos głównego sędziego i trenera Wagnera rozległ się prawie jednocześnie. Nastąpiła ich gorączkowa wymiana zdań z siedzącym w pierwszym rzędzie gospodarzem obiektu. Stałem ledwie kilka metrów od nich. Pułkownik aż spurpurowiał na twarzy. Rozmawiali nerwowo, półgłosem, ale dobiegały mnie słowa, w których literacka polszczyzna była ledwie zaznaczona pojedynczymi wstawkami. Natomiast bogactwo treściwego języka przejawiało się w kunsztownych zwrotach, których sam hrabia Fredro by się nie powstydził, nie wspominając już o prekursorze z Czarnolasu, mistrzu Janie. Oczywiście, nie tego uczyliśmy się o nich w szkołach na języku polskim, ale nie byłem już szkrabem, więc to i owo z ich bogatej twórczości wpadało mi w ręce do czytania przed snem.

Gospodarz po chwili przerwał wymianę zdań z „Katem” i sędzią, gwałtownym ruchem ręki przywołał stojącego obok oficera i wygulgotał kilka słów. Kapitan wyprężył posturę i zasalutował, odwrócił się na pięcie i prawie biegiem ruszył w stronę wyjścia z sali. 

Wagner i trener obcojęzycznej reprezentacji nakazali swoim graczom odsunąć się pod boczne ściany sali, gdzie ci zaczęli ponownie odbijać piłki w parach. Trochę odetchnąłem, gdyż jeszcze przed chwilą byłem pełen obaw, że z powodu ślizgawicy na parkiecie trenerzy odwołają mecz. Wiedziałem z własnego doświadczenia i obserwacji, jak niebezpieczna jest taka podłoga, iloma ciężkimi kontuzjami kończył się dla siatkarza brak dobrej przyczepności pod obuwiem sportowym. „Ale… być tak blisko najlepszych zawodników i nie zobaczyć ich w akcji?! Może to jedyna taka okazja w moim życiu?” – zastanawiałem się nad tym, co będzie dalej.

Minęło może dziesięć minut, kiedy przez drzwi wejściowe wbiegło na salę około dziesięciu żołnierzy, na czele z sierżantem. Każdy z nich trzymał w ręku szmatę, w drugim podrygujące w rytm biegu wiadro, z którego wychlapywała się woda. „Oho, cała drużyna wojaków została wezwana w trybie alarmowym! Ładnie pułkownik jobami pogonił kapitana, ten pewnie tego sierżanta, akurat pełniącego służbę, na końcu dostali je biedni wojacy. Zawsze na szeregowcach skrupia się gniew przełożonych, który narasta jak tocząca się kula śniegowa” – przemyśliwałem sytuację.

Żołnierze, poganiani przez podoficera, rozstawili się w rzędzie i zaczęli ścierać mokrymi szmatami parkiet boiska. „No to przerwa potrwa co najmniej kwadrans, albo i dłużej”… Usiadłem wygodnie na ławeczce, obok kolegów. Nie mieliśmy na razie nic do roboty.

Po chwili wrócił oficer i podszedł do pułkownika. Ten przerwał rozmowę z sędzią, kiwnął na podwładnego i obaj przeszli kilka metrów w bok, stając akurat blisko mnie. Nie musiałem nadstawiać ucha, aby dosłyszeć ich głosy, mimo że starali się mówić dość cicho.

– No więc? – Dowódca ponownie zagulgotał, jakby klucha stanęła mu w gardle. Jego twarz, nabiegła krwią, zdradzała ledwie powstrzymywaną wściekłość. – No? – powtórzył.

– Obywatelu pułkowniku, to sprawka porucznika Jankowskiego. – Kapitan miał nietęgą minę. – Miał w nocy służbę. Zerwał drużynę młodych i kazał im wypastować i wyfroterować cały parkiet w sali. Tak, aby świecił się jak psu jaja.

– Czy on zwariował?! Wyślę go do liczenia gaci w magazynie, idiotę!

– Nie zna się na sporcie. Pewnie myślał, że, jak zawsze, w koszarach ma lśnić przed wizytą gości. – Oficer wyraźnie próbował tłumaczyć porucznika. – To i zrobił, jak zawsze.

– Qrrwa, lodowisko z boiska zrobił. Jutro ma stanąć u mnie do raportu! – Pułkownika przed wybuchem powstrzymywała chyba tylko obecność obcych ludzi w jego gospodarstwie. – Idiotę ze mnie zrobił! I to przed kim?! Ja tu międzypaństwowy turniej robię, rozkazy z góry, wszystko ma być na tip top, a on mnie wystawia na pośmiewisko!

– Stało się, obywatelu pułkowniku. Może za chwilę będą mogli już grać. Dobrze ich ugościmy, to zapomną.

– To sam wiem. Idź, pogoń sierżanta.

Pułkownik obtarł chustką pot z karku i czoła i wrócił do oficjeli siedzących blisko sędziowskiego stolika. Polecenie pogonienia sierżanta było chyba tylko oznaką wściekłości, a nie potrzebą – wzmiankowany i tak chodził między żołnierzami i co chwilę sprawdzał podeszwą buta parkiet. Tam, gdzie wyczuł jeszcze zbytni poślizg, cofał najbliższego wojaka do poprawy.

Po półgodzinie trzydziestu minutach parkiet nadawał się wreszcie do gry. Przez dwa dni mogliśmy podziwiać w akcji najlepszych siatkarzy świata

Goście ze wszystkich drużyn chyba nie byli niezadowoleni z ugoszczenia, gdyż później, po turnieju nigdzie nie wspominano o parkiecie „lśniącym jak psu jaja”.

 

                                                          *   *   *

Rok później, na igrzyskach olimpijskich w Montrealu, w drodze do finału polscy siatkarze stoczyli wiele pięciosetowych pojedynków, we wszystkich zwyciężając dzięki żelaznej kondycji, którą wyrobił w nich trener Wagner w czasie wyczerpujących treningów, nie za darmo bowiem otrzymał przydomek „Kat”, a drużyna nazwę „mistrzowie piątego seta”.

Ostatni mecz, wielki finał Polska – Związek Radziecki, oglądałem wraz z kolegami z naszego grudziądzkiego klubu w Tucholi. Miasto, jak co roku, organizowało siatkarski turniej lipcowy na otwartych boiskach. Na nocną transmisję z Montrealu zebrali się wszyscy zawodnicy. Pokoik na parterze z małym, czarno-białym telewizorem, a chętnych ponad stu młodzieńców. Pierwsi, którzy weszli do salki, ściśnięci jak sardynki w puszce usiedli na podłodze, a większość z dworu oglądała przez okno. Co się wtedy działo! Nasz wrzask w decydujących momentach setów mało nie rozsadzał ścian pokoiku i rozlegał się w całej okolicy. Mecz – horror. To były emocje i na końcu eksplozja radości i entuzjazm, kiedy pasjonującą, znowu pięciosetową walkę zakończyła ostatnia akcja meczu i gwizdek sędziego. Swoją wspaniałą grę polska reprezentacja ukoronowała zdobyciem złotego medalu olimpijskiego. Małą cząstkę w położenie podwalin tego jedynego, jak dotąd, sukcesu olimpijskiego w męskiej siatkówce przypisaliśmy dobrej organizacji turnieju rok wcześniej w naszym mieście.

(…)

o autorze słów kilka

Zdzisław Brałkowski

Zdzisław Brałkowski ukończył politologię na Uniwersytecie Warszawskim. Jego pracą magisterską była „Repolonizacja miasta Grudziądza w okresie II Rzeczypospolitej”, w tym o obronie i udziale kultury polskiej w regionie, w okresie zaboru i czasie międzywojennym (praca jest dostępna w Bibliotece Miejskiej w Grudziądzu oraz w internecie).
Od 1962 roku mieszka w Grudziądzu. Przez kilkanaście lat pracował w fabryce POiE (dzisiejszym HV), następne kilkadziesiąt przepracował w OHP, a później w szkole jako nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie. Dalej prowadzi prelekcje w szkołach, zaznajamiając młodzież z naszą historią, zwłaszcza miasta Grudziądza i regionu. Spotkania z czytelnikami jego książek są organizowane w naszym i innych miastach. Miał również spotkanie z czytelnikami książki „Syberia, inny świat” w Piwnicy pod Baranami w Krakowie, zorganizowane przez Klub Podróżników.
Pisaniem zajął się dopiero dziesięć lat temu. Jest autorem wspomnieniowego cyklu „Zza zasłony czasu”, w którym ukazało się już pięć książek: „Syberia, inny świat”, „Młodości szczęśliwa”, „Wileńszczyzna w miniony czas”, „Czas dorosłości”, „Cywil w służbie narodu”. W 2023 roku ukaże się kolejna „Dojrzałe lata”. Rodzinne i własne wspomnienia, związane przede wszystkim z Grudziądzem, są ukazane na tle burzliwych dziejów i przemian w naszej najnowszej historii, zapisem minionych czasów. Ma również czytelników wśród Polaków mieszkających poza krajem.
Pisze również poezję – fraszki, limeryki i inne wiersze. Wydany został jego autorski tomik „Fraszki, limeryki i inne żarciki”. Planuje kolejny tomik. Jego utwory znalazły się również w kilku antologiach. Publikuje również miniaturki literackie, historyczne i współczesne. Laureat ogólnopolskiej Olimpiady Wiedzy „II wojna światowa” w 1985 roku. Członek Związku Literatów Polskich, uhonorowany medalem Jerzego Sulimy-Kamińskiego „W uznaniu zasług dla kultury Pomorza i Kujaw”.