Skonaktuj się z nami    kontakt@grudziadzmiastootwarte.pl
Witamy na portalu GrudziadzMiastoOtwarte.pl. Miłego dnia!

Twory słowne – fragment książki pt.: „Wiatrołomy” Roberta Małeckiego.

 

GRUDZIĄDZKA ODSŁONA

prezentuje fragment książki

„WIATROŁOMY”

| Robert Małecki |

Poczujecie w tej książce wszystko. Żadna emocja nie zostanie pominięta, bo poczujecie Ją na swoim karku pod postacią maszerujących kolejno dreszczy.

Przeczytajcie ten fragment, lekko nadszarpniętych bohaterów, przechadzających się po tak dobrze znanych mam miejscach. Towarzyszycie bohaterom nie tylko w czasie ale w dokładnym miejscu, w miejscu, które staje się naszą tożsamością każdego dnia.

Ile razy dostrzegliście oczyma wyobraźni, kołyszące się postaci Ułana z dziewczyną?
Lub też Flisaka, który „… walczył z rwącym nurtem rzeki…”? 

 

Zachęcamy do przeczytania książki w całości, Biblioteka Główna posiada unikatowy egzemplarz! Szukajcie Go:)

 

   (…)
   – Przejdziemy się? – zaproponowała, żeby ułatwić mu tę rozmowę, ale też dlatego, że nocny wiatr niósł chłód z północy.
   Porajski podniósł się energicznie i ruszył w prawo, w kierunku prostopadłej jezdni przecinającej deptak.
   Kiedy w milczeniu przeszli na drugą stronę, Herman zauważyła po prawej solidne, wysokie mury miejskiej twierdzy.
   Zeszli w ich stronę po granitowych schodach i policjantka odniosła wrażenie, że znaleźli się w miejscu dawnej fosy, bo naprzeciwko murów wznosiła się skarpa obsiana trawą, której szczyt wydawał się tak samo wysoki jak historyczna zabudowa.
   Porajski kroczył nerwowo w kierunku ginącego w mroku ceglanego łuku, jakby przęsła średniowiecznego mostu unoszącego się nad deptakiem. Herman miała obawy, że nie powinna zapuszczać się w tę gęstą ciemność, mimo to jednak próbowała nadążyć za mężczyzną.
   – Może zwolnisz, co? – poprosiła i Porajski przystanął z rękoma w kieszeniach dresowych spodni. Spuścił głowę, którą wciąż przysłaniał kaptur. Czekał na nią przy ławce w plamie pomarańczowego światła ulicznej latarni. Wąski, krótki cień kładł się niczym wskazówka, która odpadła od tarczy zegara.
   Podeszła do mężczyzny i się zatrzymała.
   – Nie udało mi się – powiedział Kuba, a jego rozbiegany wzrok zatańczył po kostce brukowej.
   Chłód wciskał się pod poły kurtki i Herman zadrżała.
   – Co ci się nie udało?
   Porajski gwałtownym ruchem ściągnął kaptur i uniósł wysoko brodę. Przystawił palec wskazujący do  miejsca na szyi, przez które biegła pozioma czerwona pręga.
   – Znaleźli mnie i odcięli w ostatniej chwili – powiedział. – Mam w głowie chaos, rozumiesz? Chaos, kurwa! Kompletny gnój mam we łbie. Wszystko mi tam chlupoce – postukał się kilkukrotnie w czaszkę pokrytą cienką skórą i odszedł.
   – Stój! – krzyknęła i kazała mu wrócić. – Siadaj, kurwa!
   Posłusznie wykonał polecenie. Noga podskakiwała mu rytmicznie.
   – Nie wyciągnę cię z tego gówna i nie odwiodę od próby samobójczej. I nie zamierzam ci pierdolić, że od czasu, kiedy przestałam grać, moje życie jest usłane różami i piękne jak zachód słońca nad morzem. Mam długów po kokardę i generalnie przejebane – rzuciła na jednym wydechu i zdała sobie sprawę, że misternie układana wypowiedź, cały przekaz, który miała wcześniej dla Porajskiego, rozpadł się jak domek z kart. –  Więc nie pokazuj mi swojej bruzdy wisielczej, bo to nie robi na mnie żadnego wrażenia.
   Porajski zamarł.
   – I na wszelki wypadek nie próbuj się nad sobą użalać – dokończyła myśl. – Rozumiesz?
   Skinął głową.
   Ruszyła przed siebie w kierunku średniowiecznego mostu, ale musiała się odwrócić, bo zorientowała się, że Porajski do niej nie dołączył.
   – No rusz dupę – kiwnęła na niego i dopiero wtedy podniósł się z ławki.
Mury i skarpa zbliżyły się do siebie, zawężając drogę. Po chwili znaleźli się w ceglanym tunelu.
Przeszli pod ciężkim, średniowiecznym mostem. W oddali Herman zauważyła świetlne punkty, uliczne latarnie.
Odetchnęła.
– Każde z nas przeszło swoje piekło – stwierdziła spokojnie. – A jedyny znak równości, jaki można między nimi postawić, sprowadza się do tego, że to piekło zbudowaliśmy sobie sami. Nikt nas tam nie zaciągnął siłą. Nikt nie kazał nam grać.
Porajski słuchał, ale Herman przestała zwracać na niego uwagę. Jakby sama sobie przypominała to, co uzmysłowiła jej Aśka Mitras, kobieta, która wyciągnęła do niej pomocną dłoń i nadal stała obok, by obserwować jej drogę wyjścia z nałogu.
   – Hazard był moją ucieczką od świata, od problemów, z którymi nie chciałam się mierzyć. Od relacji z matką, z którą nie znajdowałam wspólnego języka i która nigdy nie okazywała mi miłości. Zawsze trzymała mnie na dystans jak niechcianego psa. – Herman przełknęła gulę rosnącą w gardle. – Całe życie starałam się ją zadowolić, sprawić, żeby mnie pochwaliła, przytuliła, posadziła na kolanach, żeby mnie pogłaskała i uśmiechnęła się do mnie. Żeby była jak matki moich koleżanek, ciepłe, troskliwe i kochające. Ale w zamian otrzymywałam jedynie chłodne spojrzenie i przykazanie, żeby jej nie przeszkadzać. Chociaż nigdy nie pracowała zawodowo.
   Minęli skwer z fontanną z pomnikiem flisaka, który trzymając długie wiosło, walczył z rwącym nurtem rzeki, i udali się w kierunku nadwiślańskich błoni. Wiatr rozpędzał się w wolnej przestrzeni i Herman opatuliła się szczelniej kurtką.
   Zatrzymali się na parkingu w pobliżu Bramy Wodnej, stanowiącej fragment miejskich murów. Prowadził do niej długi kamienny podjazd, dawniej łączący miasto z portem. W gotyckiej bramie tkwiła brona z uchyloną furtą. Po lewej od zabytku rozciągał się kompleks wysokich spichrzy, podświetlonych w większości na pomarańczowo.
   – Rosłam w przekonaniu, że matka mnie nie kocha, że jestem dla niej życiowym balastem. Na szczęście ojciec miał w sobie niewyczerpalne pokłady miłości. Tyle tylko, że zmarł, kiedy komornik powiedział mu o licytacji naszego domu. – Herman otarła mokre oczy. – I to było najgłębsze dno, jakiego dotknęłam.
Porajski pokiwał głową, wpatrując się w swoje buty.
   – Zrozumiałam, że sama nie dam sobie rady, że hazard całkowicie przejął nade mną kontrolę. Wtedy pojawiła się Joanna. Opowiedziała mi swoją historię i zaprosiła na spotkanie Anonimowych Hazardzistów. Mówiła mi, że macie tu taką grupę wsparcia. Byłeś już na terapii?
   – Nie. – Znowu nie patrzył jej w oczy.
   – Kuba? – odezwała się, a kiedy nie zareagował, powtórzyła jego imię raz jeszcze i dopiero wtedy ich spojrzenia na krótką chwilę się spotkały. – Nikt cię tam nie zaprowadzi. Ale jeśli chcesz, żeby twoja bruzda się zagoiła, jeśli chcesz wrócić do życia, to nie ma innej drogi. – Uzmysłowiła sobie, że nie powinna udzielać mu rad. – Dla mnie to była jedyna szansa, żeby stanąć twarzą w twarz z uzależnieniem i uznać, że nie poradzę sobie z nim sama.
   Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę.
   – Nie poradzę sobie – dygotał.
   Miała w sobie sporo współczucia, ale nie lubiła panikarzy. Nie mogła jednak wykluczyć, że kiedy była na dnie, też tak dramatyzowała.
   – Nie wszyscy sobie radzą – przyznała. – Zdarza się, że po terapii ludzie wracają do nałogu. To tylko świadczy o tym, jaka to groźna choroba. Ty i ja pozostaniemy nieuleczalnie chorzy. Ale mamy wybór. Możemy się skupić na tu i teraz i powiedzieć sobie: dziś nie zagram. – Chociaż Herman nie grała od dwunastu miesięcy, fakt nieuleczalności jej choroby wciąż budził w niej lęk. Obawiała się chwili słabości i powrotu do realnych lub wirtualnych kiosków bukmacherów. Wciąż sobie nie ufała. Czy to samo odczuwali inni? Była przekonana, że tak. Pamiętała z terapii, że wybieganie w przyszłość, zapewnianie siebie samego, że nigdy więcej nie popełni się dawnych błędów, było dalece na wyrost. Liczył się tylko ten dzień, który mijał.
   Zerknęła na zegarek.
   Doba kończyła się za kilkanaście minut i wyglądało na to, że rzeczywiście tę dobę, przynajmniej pod tym względem, zaliczy do udanych.
   Ruszyła w kierunku błoni i podświetlonych spichrzy. Zimny wiatr napierał na plecy i musiała stawiać mu lekki opór. Wisła płynęła spokojnie, a czarna linia drzew na drugim brzegu odcinała się wyraźnie od jaśniejszego nieboskłonu.
   Po chwili Porajski zrównał z nią krok, a Herman po raz kolejny przypomniała sobie, że musi powstrzymać się od udzielania mu rad. Chciała coś dodać, ale straciła wątek, bo Kuba zadał jej pytanie:
   – Pani jest policjantką, tak?
   – Mów mi Maria – przypomniała mu. – Tak, jestem policjantką.
   – Z tutejszej komendy?
   – Nie, a jakie to ma znaczenie? Kuba milczał.
   Szli dalej, a ona dała mu czas, żeby się przed nią otworzył. Omiotła wzrokiem drobne okna wysokich spichrzy, których dachy muskały ciemne skłębione chmury. Długi kompleks oświetlonych budynków z cegły, płonący intensywnym pomarańczowym kolorem, przytłaczał ją swoim ogromem. Czuła się wobec niego tak samo krucha jak wobec swojego uzależnienia.
   Doszli do luki między budynkami, w której zbudowano schody. Pięły się wysoko w kierunku pomnika i podświetlonego barokowego ratusza z wieżą zakończoną patynowanym spiczastym hełmem.
   Herman weszła na schody, Porajski wspinał się za nią.
   – Dlaczego nic nie mówisz? – spytała w końcu.
   – Boję się.
   – Nie musisz się mnie bać.
   – Nie chodzi o ciebie – odparł, gdy znaleźli się na szerokim granitowym spoczniku.
   – A o kogo? – zdziwiła się. Znowu nie odpowiedział.
   Im wyżej wchodzili, tym silniej wiatr zdawał się ich chłostać. Kiedy znaleźli się na szczycie, oczom Herman ukazał się gotycki kościół farny, znajdujący się naprzeciwko ratusza. Przeszli kilka kroków po kostce bazaltowej w kierunku pomnika z brązu, który policjantka widziała z dołu.
   – Ułan z dziewczyną – odparł Porajski. – Wszyscy mają tu hopla na punkcie ułanów, bo jakaś szkoła tu była czy coś.
   Centrum Wyszkolenia Kawalerii, przypomniała sobie Herman i przyjrzała się figurom. Żołnierz przyciągał do siebie młodą kobietę i było w tym geście dużo dynamicznego piękna. Czegoś, co sprawiało, że w refleksach ulicznych latarni te figury jakby rzeczywiście się poruszały.
   – Dokąd teraz? – spytała, a Porajski wzruszył ramionami.
   Wybrała więc drogę prowadzącą w dół przy spichrzach i pomyślała, że wyjdą Bramą Wodną, a potem wrócą tą samą trasą na grudziądzkie planty, do miejsca, w którym się spotkali. Stamtąd miałaby prostą drogę do apartamentu.
   Zapaliła papierosa i poczęstowała hazardzistę. Skusił się.
   Nałóg nałogowi nierówny, znała tę maksymę. W trudnych chwilach na terapii, kiedy jeszcze nikogo nie znała, papieros pomagał w nawiązywaniu relacji. Miała nadzieję, że teraz też tak będzie.
   – No więc, kogo się boisz? – wróciła do tematu, gdy ich kroki zaczęły dudnić w wąskim przejściu między wysokim murem otaczającym świątynię a ścianą spichrzy.
   Zagryzł wargę.
   – Pytałem, czy jesteś policjantką, bo chyba potrzebuję pomocy.
   – Co masz na myśli? – przystanęła.
   Kuba też się zatrzymał i zaciągnął się dymem. W jego rozbieganym wzroku czaił się strach.
   – Załatwisz mi ochronę?

   (…)

o autorze słów kilka

Od kreowania intryg kryminalnych do bestsellerów.

Robert Małecki

Twory słowne nie są mu obce. Robert Małecki jest politologiem, filozofem, dziennikarzem, a także nauczycielem kreatywnego pisania i - co najważniejsze - autorem bestselerowych powieści kryminalnych. Obecnie uznany za jednego z najlepszych polskich pisarzy w tej branży. Warto również dodać, że przez wiele lat pracował jako dziennikarz i redaktor Gazety Pomorza i Kujaw Nowości oraz był kierownikiem redakcji tego dziennika w Grudziądzu.
Swój warsztat szkolił, jak mówi, u najlepszych: Marty Mizuro, Mariusza Czubaja i Marcina Świetlickiego ale również brał udział w warsztatach orgniazowanych przez Maszynę do Pisania, które prowadziła Katarzyna Bonda.
Domeną pisarza są kryminały, sensacje, thrillery, literatura piękna, reportaże. Wiatrołomy to pierwszy tom nowej serii o śledczych z bydgoskiego Archiwum X, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Laureat Nagrody Wielkiego Kalibru i nagrody Kryminalnej Piły a także zdobył "Złotą Karetę" w kategorii Kultura, którą przyznaje toruński Dziennik "Nowości".