
SYNA MI POBILI!
(…)
Na Święto Zmarłych cały internat opustoszał. Pierwszego dnia po powrocie młodzieży, około południa przybiegła do mnie młodziutka wychowawczyni Dorota, pełniąca poranny dyżur. Pracowała u nas ledwie od miesiąca.
– Panie kierowniku – wykrztusiła, wyraźnie przestraszona – jakiś pan dzwoni i wydziera się w słuchawkę, że jego syna u nas pobito, że zrobi z nami porządek. Może pan porozmawia, bo nie daje dojść do głosu, tylko wciąż wrzeszczy. Poprosiłam, aby poczekał, że poproszę kierownika.
– Co? – Podniosłem się gwałtownie z krzesła. – A o kogo chodzi? I kiedy go pobito?
– To ten Tomasz, co jest z Białegostoku. Ale kiedy i kto go pobił, to ojciec nie powiedział.
Tylko wrzeszczy i grozi.
– Tomasz? Tomuś? Aa, znany Tomaszek. Proszę wrócić i powiedzieć ojcu, że już idę.
Wpierw znajdę, co o nim mamy, No proszę, niby Tomaszek pobity… – To już mruknąłem
bardziej do siebie, zdejmując z półki jego dossier i podręczny kalendarz, w którym
notowałem na bieżąco zdarzenia w ośrodku. Wystarczyła minuta, abym odświeżył pamięć.
Nie schodziłem już do sekretariatu, aby przełączono rozmowę do mojego pokoju. Znałem z
doświadczenia, że takie oczekiwanie na zmianę wewnętrznego numeru jeszcze bardziej
rozsierdzało dzwoniącego rozmówcę, jeśli od początku tylko krzyczał.. Podniosłem
słuchawkę w dyżurce, ruchem polecając wychowawczyni zamknięcie drzwi.
– Słucham? O co chodzi?
W odpowiedzi wrzask mężczyzny zadudnił mi w uchu. „Załatwię was!” było jednym z
delikatniejszych słów, które wychwyciłem w jego kociokwiku. Odsunąłem słuchawkę i po
kilku sekundach spokojnie, ale twardo powiedziałem:
– Jeśli będzie pan dalej wrzeszczał, to nic nie zrozumiem i rozłączę się. Albo powie pan teraz,
ale normalnie, o co chodzi, albo się rozłączę i później proszę przedzwonić jeszcze raz. Nie
jesteśmy na jarmarku, aby się przekrzykiwać.
Trochę dotarło. Zaczął mówić innym tonem; dalej podniesionym, ale już nie wrzeszczał w
słuchawkę:
– Panie, co tam u was się dzieje! Chłopca dałem do was i go pobili! Zgłaszam sprawę na
policję, a wy będziecie odpowiadać!
Dałem mu się jeszcze wykrzyczeć. Kiedy wreszcie na chwilę przerwał, odpowiedziałem
spokojnie, dość retorycznie:
– Pan jest ojcem Tomasza i dzwoni z Białegostoku? Pana syn nic mi nie zgłaszał, że go
pobili. Kiedy to było?
– Przed samym wyjazdem syna do domu!
– Aha, przed wyjazdem na pierwszego listopada? Na pewno wyjaśnię sprawę. Proszę
przedzwonić do mnie jutro. Ale może pan, oczywiście – zmieniłem ton na bardziej miły,
prawie słodki, jakbym rozmawiał z sympatyczną mi dziewczyną – zgłosić wcześniej sprawę.
Radzę od razu podać do waszego sądu rodzinnego. Syn ma przecież już u nich grubą teczkę.
Kradzieże, włamania… o, nawet pobicie jest w papierach. Wszystko przed przyjazdem do
nas.
– A skąd pan… – zająknął się. – Skąd pan to wie?! – W głosie ojca wyczułem ogromne
zaskoczenie.
– Wiewiórki mi doniosły. W przyrodzie nic nie ginie. Dodam, że musiał pan dać gdzieś syna,
inaczej by się znalazł w młodzieżowym ośrodku wychowawczym, o ile nie w poprawczaku.
Tyle pan sam wie, ale ja też. A teraz – otworzyłem swój kalendarz – powiem panu, o czym
pan może nie wie. Syn jest ledwie dwa miesiące u nas, a już ma na koncie… – Zacząłem
odczytywać jego dotychczasowe złamania regulaminu w internacie, na praktykach oraz w
szkole.
Ojciec nawet nie przerywał. Słyszałem tylko jego głęboki oddech.
Odłożyłem kalendarz; ostatniej sprawy nie musiałem w nim szukać, miałem ją świeżo w
pamięci:
– Syn ma już u nas rozmowy ostrzegawcze, upomnienia, nagany, a jest, powtórzę, ledwie dwa
miesiące. Wie pan o najświeższej? Wysłałem już list do pana. Tydzień temu, w internacie,
podłożył chłopcu nogę i popchnął go, aż tamten upadł. Szczęściem nic mu się nie stało. W
rozmowie ze mną syn stwierdził, że nie wie, czemu tak postąpił. Ot, tak bez powodu.
Chciałem już to zgłosić do waszego sądu razem z innymi wybrykami, ale syn przeprosił…
powiedzmy, że przeprosił kolegę i dałem mu szansę. Ukarałem tylko naganą z ostrzeżeniem.
Nie wiem, czy nie za łagodnie…
Zawiesiłem głos, ale ojciec się nie odezwał. W słuchawce dalej słyszałem tylko jego sapiący
oddech.
– Oczywiście, sprawę jego pobicia wyjaśnię. Proszę przedzwonić do mnie jutro. I nie
zapomnieć – dokończyłem z wyraźnie zaakcentowaną nutką złośliwości w głosie – o złożeniu
zażalenia do sądu w pańskim mieście. Niech syn ma u nich w papierach przynajmniej jedną
sprawę, kiedy był poszkodowanym, a nie sprawcą. Myślę, że wszystko już sobie
wyjaśniliśmy, oprócz tego pobicia. Do jutra więc.
– Do… do jutra. – Dalej wyczuwałem zaskoczenie w jego głosie. – Panie, bo ja nie mam
czasu na chłopaka, mam firmę, roboty muszę pilnować. Przedzwonię. – To ostatnie
powiedział już dużo ciszej, prawie normalnym głosem.
Chciałem skomentować jego „nie mam czasu na chłopaka”, ale zrezygnowałem. Chyba sam
się zreflektował. Odłożyłem słuchawkę telefonu. Po powrocie chłopców z zajęć wezwałem
Tomaszka.
– Krótko i węzłowato, bo nie mam dużo czasu – zacząłem, kiedy stanął przede mną – twój
ojciec dzwonił, że zostałeś pobity. Kiedy, przez kogo i dlaczego? Jeśli tak, to dlaczego nie
zgłosiłeś?
Zaskoczyłem go wyraźnie. Otworzył usta, potem je zamknął, ale nie odpowiedział.
– Tak, czy nie? – Spojrzałem znacząco na zegarek. – W lewo albo w prawo. Obaj wiemy, że
nie jesteś świętoszkiem. Została minuta, inaczej uznam, żeś nakłamał ojcu. Więc?
– Ee… – wreszcie się odezwał, przeciągając językiem po ustach – takie tam z chłopakami w
pokoju. Chciałem, aby ojciec mnie stąd zabrał…
– …bo tu nie masz swoich kumpli do wspólnego rozrabiania? – przerwałem mu. – Po to cię
właśnie ojciec tak daleko wysłał. Inaczej byś już siedział w zakładzie zamkniętym. Pobili cię
więc, czy nie? Jeśli tak, kto?
Znowu zamilkł i spojrzał w sufit. Wreszcie pokręcił głową na boki i głucho odrzekł:
– Właściwie nie. Już spoko. Niepotrzebnie strzeliłem gadkę ojcu. Wnerwił mnie.
– Taa… Kończę sprawę. Ojciec jutro przedzwoni, powiem, coś powiedział. Ty, kiedy
będziesz w domu, potwierdzisz i odkręcisz too… niby pobicie. Inaczej… wiesz, ile masz już
na karku u nas. Dużo ci nie brakuje. Teraz, za to oszkalowanie naszego ośrodka, mógłbym
już… – zawiesiłem głos i znacząco postukałem w leżące przede mną papiery. – Pilnuj się.
Zamknąłem sprawę dla Tomaszka, ale nie dla siebie. Wezwałem trzech chłopców, z którymi
mieszkał w pokoju. Spytałem od razu, czy mieli bójkę z Tomaszkiem.
– Jaką bójkę? – zapytał pierwszy z nich, ze zdziwieniem w głosie. – Kiedy?
– Podobno przed samym wyjazdem na święto. Było tak?
– Achh, o to… Nie było bójki, co on nagadał? Mało mamy z nim… niezbyt się z nim
dogadujemy. Ot, mała sprzeczka, nic więcej. Ale bójka?
– Więc co było?
– Panie kierowniku, nie chce mu się sprzątać. Do tego… no, brudas. Mamy mieć smród w
pokoju? Skarpet nie wypierze, nie wlezie pod prysznic. Powiedział, że raz na miesiąc
wystarczy, bo ludzie od brudu nie umierają. To go ostatnio, przed wyjazdem… – przerwał na
chwilę i spojrzał niepewnie na dwóch kolegów – noo, zaciągnęliśmy pod prysznic i
wyszorowaliśmy. Porządnie, szczotką.
„A niech ich!” – mało nie parsknąłem śmiechem. Musiałem mocno ścisnąć usta, udając
powagę.
– Trzech na jednego? I nie wrzeszczał?
– Pani wychowawczyni była na dyżurze, a my go rozebraliśmy. Trochę mu przykryliśmy
gębę, ale bić? Wyrywał się, ale pojechał czysty do domu. Coś tam się odgrażał, że
popamiętamy. – Wzruszył ramionami. – Każdy tak mówi. Mieliśmy mieszkać ze
śmierdzielem?
– No tak, trzech na jednego. Powiedział, że już spoko, więc się dogadajcie. Wtedy zapomnę o
sprawie. Nie mam go nawet gdzie przenieść. Rozumiemy się?
– Tak, panie kierowniku. – Wszyscy trzej jednocześnie kiwnęli głowami. Pierwszy jeszcze
zapytał: – Ale on nagadał, że go pobiliśmy?
– Nie on mnie, tylko w złości ojcu w domu. Ten ojciec do mnie dzwonił. Tomek mi teraz
wyznał, jak było. Nie wyciągnę konsekwencji, jak się dogadacie. Możecie iść.
. …Nie doczekałem się ponownego telefonu od ojca Tomaszka. On sam zaś dotrwał do końca
pobytu w ośrodku. Szczotkowanie pomogło – nauczył się częściej wchodzić pod prysznic i
prać własne skarpetki; nie było też więcej scysji z kolegami w pokoju. Nie zasłużył na
odznakę „Wzorowego Uczestnika OHP”, ale udało mu się dotrwać u nas do końca.
(…)
© Zdzisław Brałkowski
z nowej książki „W niebieskim mundurku i bez niego” ze wspomnieniowego cyklu „Zza zasłony czasu”.
Promocja książki odbyła się 2.10.2025

Jest portalową czarodziejką. W magiczny sposób przedstawia nasze słowa i obrazy, nadając im przejrzystą i zaskakującą formę.