Skonaktuj się z nami    kontakt@grudziadzmiastootwarte.pl
Witamy na portalu GrudziadzMiastoOtwarte.pl. Miłego dnia!

Felieton – O bezpiecznej kąpieli.

O bezpiecznej kąpieli

Mamy już czerwiec, a więc nadszedł czas plażowania, opalania własnej skóry na brązowo (kto zbytnio się pośpieszy, to wpierw na czerwono) i schładzania jej w wodzie. Jednym wystarcza zanurzenie ciała do pasa w toni jeziora lub morza, inni lubią trochę popływać. Są też i tacy, którzy wybierają dużo dłuższe trasy do pływania, przebywając w wodzie przez wiele minut… 

Należę do tych ostatnich. Od małego dzieciaka aż do dzisiaj uwielbiałem i dalej lubię wypłynąć w daleką przestrzeń jeziora i wrócić nawet po dwóch-trzech godzinach. W sezonie zawsze nazbiera się około stu kilometrów. Mam więc trochę doświadczenia, nazbieranego przez te kilkadziesiąt lat „żywota mego poćciwego”. Doświadczenia nabytego przez zdarzenia, które mnie spotkały. Różnie czasem bywało, ale każde mnie czegoś nauczyło. Do rzeczy, znaczy praktycznych porad (oby się nie przydały, ale „strzeżonego własna
przezorność strzeże”).

Po pierwsze – bezpieczniejsze jest pływanie w jeziorze, gdyż nie występują w nim prawie wiry, nurty i fale, które napotykamy w rzece czy w morzu.

Po drugie – przy dłuższym pływaniu stężenie lub nagły kurcz w łydkę też nie rozróżnia jeziora od morza. I tu woda, i tam woda. Wtedy najważniejsze jest nie wpadać w panikę. Najlepiej odwrócić się na plecy i wolno poruszając rękoma utrzymywać się w miejscu lub kierować w stronę brzegu; poczekać, aż kurcz minie i wtedy powrócić do normalnej pozycji pływackiej i wolniutko płynąć. Czasem powtórzy się to kilkakrotnie, w zależności jak daleko jesteśmy od brzegu. Z tego wynika „po trzecie” – nie szarżujmy z ryzykiem, pływajmy stosunkowo bliżej brzegu.

Po czwarte – pierwsze pływania w sezonie rozpoczynajmy od kilku minut (zwłaszcza jeżeli nie uprawiamy regularnie sportu), z kolejnymi dniami stopniowo zwiększając dystanse. Nogi (gdyż to w nie złapać może nas skurcz) nie są przyzwyczajone do pływania; inne mięśnie pracowały przez dziewięć miesięcy od końca poprzedniego lata.

Po piąte (dotyczy wszystkich, również tych nieumiejących pływać) – kiedy jesteśmy rozgrzani leżeniem na plaży w pełnym słońcu, nigdy nie wskakujmy nagle do wody; wejdźmy do niej powoli i
schłodźmy ciało, zwłaszcza klatkę piersiową. Zdarzały się przypadki, że nawet młodzi ludzie ulegali szokowi termicznemu i serce nie wytrzymało…

Po szóste – nigdy skaczmy „na główkę” w miejscu, którego nie znamy i nie jest sprawdzone. Dlaczego? – tego już nie muszę nawet pisać. Sam byłem świadkiem takiego skoku z pomostu do wody… gdzie było niedużo
więcej niż pół metra wody. „Skoczek” i tak miał niesamowite szczęście, gdyż nie przerwał całkowicie rdzenia kręgowego; po długim czasie jeżdżenia na wózku inwalidzkim zaczął uczyć się od nowa chodzenia.

A co z tym morzem? Wielu z nas nad nim wypoczywa. Znów – po pierwsze – jest dużo bardziej niebezpieczne i to dla wszystkich – tak dla pływaków, jak i taplających się tylko w wodzie do pasa. Właśnie – wejdzie ktoś taki „tylko do pasa”, a napływająca większa fala go uniesie lub przewróci. Jeśli to było małe dziecko, to… Równolegle do brzegu ciągną się pod wodą „góry i doliny”, wytworzone przez fale. Możemy widzieć w morzu osoby stojące w wodzie po kolana i pójdziemy tam… a po drodze natrafimy na taką głęboką dolinę.

Po drugie – najgroźniejszym zjawiskiem w morzu jest „cofka”, przez swój niewinny i „bezpieczny” wygląd. W młodości mnie to osobiście spotkało; nie znałem wtedy tego zjawiska i ledwie się wyratowałem.

Opis zdarzenia byłby tu zbyt długi (zamieściłem go w jednej z książek), więc tylko najważniejsze: kiedy stoisz na brzegu i widzisz z lewej i prawej strony fale płynące do brzegu, a między nimi kilkanaście-kilkadziesiąt metrów cichej, spokojnej wody, jak na jeziorze – to nigdy tam nie wchodź! W tym miejscu jest właśnie „cofka” – z lewej i prawej strony zrobiły się bardzo duże, koliste wiry a przed nami jest miejsce ich styku, gdzie wiry kierują się w stronę morza. Ten wsteczny prąd jest bardzo silny i bardzo łatwo unosi człowieka daleko od brzegu. Jak się z niego wydostać, jeśli jednak się tam znalazłeś? – Przede wszystkim nie spanikuj. Na początku nie walcz z wstecznym prądem wody, nie opieraj się. Dopiero, gdy poczujesz, że moc prądu maleje (zazwyczaj ok. 100 metrów od brzegu), to zacznij płynąć równolegle do plaży. Po kilku minutach skieruj się prosto na brzeg, korzystając możliwie z pomocy fal. 

I ostatnia z moich rad – jeśli widzisz człowieka, który się topi, podpłyń na materacu lub wpław, ale chwyć wpierw coś w rękę – kij, plastikową butelkę, ręcznik i to podaj tonącemu, holując go do brzegu; nie podawaj samej ręki, gdyż może ją ściągnąć i chwycić ciebie, w panice, za szyję. Jeśli jesteś wytrawnym pływakiem, możesz też podpłynąć do niego od tyłu i chwycić jedną ręką pod pachy, a drugą zacząć wiosłować. To jednak metoda nie dla wszystkich – dwóch ludzi uratowałem w życiu z topieli, ale za pierwszym razem podpłynąłem od przodu… i zostałem właśnie chwycony za szyję. Dobrze, że drugi mężczyzna podpłynął na materacu i  pomógł.

Napisałem „jeśli widzisz człowieka, który się topi”. Większość z nas wyobraża sobie, że topiący rzuca się w wodzie, macha rękoma, krzyczy. Otóż nie. Przeważnie człowiek tonie w ciszy, często kilka metrów od nas – usta zalała mu woda, panika ścisnęła mięśnie… Po czym więc poznać? – po szklanych oczach, bezruchu i stężeniu twarzy. Dobrze bliżej podpłynąć i spytać się, czy wszystko w porządku. Lepiej dziewięć razy na próżno a dziesiąty będzie „akurat ten ostatni moment”.

Ot i zamiast lekkiego felietonu wyszedł mi poważny „instruktaż”. Czasem i takie są jednak potrzebne. Zaczęło się lato, więc jest na czasie. Korzystajmy ze słońca i ciepłej wody, ale korzystajmy też z naszego rozumu – niech nas uprzedza i ostrzega: „pamiętasz, co czytałeś w felietonie”? 

FELIETONY

| Zdzisław Brałkowski |

O bezpiecznej kąpieli

Mamy już czerwiec, a więc nadszedł czas plażowania, opalania własnej skóry na brązowo (kto zbytnio się pośpieszy, to wpierw na czerwono) i schładzania jej w wodzie. Jednym wystarcza zanurzenie ciała do pasa w toni jeziora lub morza, inni lubią trochę popływać. Są też i tacy, którzy wybierają dużo dłuższe trasy do pływania, przebywając w wodzie przez wiele minut… 

Należę do tych ostatnich. Od małego dzieciaka aż do dzisiaj uwielbiałem i dalej lubię wypłynąć w daleką przestrzeń jeziora i wrócić nawet po dwóch-trzech godzinach. W sezonie zawsze nazbiera się około stu kilometrów. Mam więc trochę doświadczenia, nazbieranego przez te kilkadziesiąt lat „żywota mego poćciwego”. Doświadczenia nabytego przez zdarzenia, które mnie spotkały. Różnie czasem bywało, ale każde mnie czegoś nauczyło. Do rzeczy, znaczy praktycznych porad (oby się nie przydały, ale „strzeżonego własna
przezorność strzeże”).

Po pierwsze – bezpieczniejsze jest pływanie w jeziorze, gdyż nie występują w nim prawie wiry, nurty i fale, które napotykamy w rzece czy w morzu.

Po drugie – przy dłuższym pływaniu stężenie lub nagły kurcz w łydkę też nie rozróżnia jeziora od morza. I tu woda, i tam woda. Wtedy najważniejsze jest nie wpadać w panikę. Najlepiej odwrócić się na plecy i wolno poruszając rękoma utrzymywać się w miejscu lub kierować w stronę brzegu; poczekać, aż kurcz minie i wtedy powrócić do normalnej pozycji pływackiej i wolniutko płynąć. Czasem powtórzy się to kilkakrotnie, w zależności jak daleko jesteśmy od brzegu. Z tego wynika „po trzecie” – nie szarżujmy z ryzykiem, pływajmy stosunkowo bliżej brzegu.

Po czwarte – pierwsze pływania w sezonie rozpoczynajmy od kilku minut (zwłaszcza jeżeli nie uprawiamy regularnie sportu), z kolejnymi dniami stopniowo zwiększając dystanse. Nogi (gdyż to w nie złapać może nas skurcz) nie są przyzwyczajone do pływania; inne mięśnie pracowały przez dziewięć miesięcy od końca poprzedniego lata.

Po piąte (dotyczy wszystkich, również tych nieumiejących pływać) – kiedy jesteśmy rozgrzani leżeniem na plaży w pełnym słońcu, nigdy nie wskakujmy nagle do wody; wejdźmy do niej powoli i
schłodźmy ciało, zwłaszcza klatkę piersiową. Zdarzały się przypadki, że nawet młodzi ludzie ulegali szokowi termicznemu i serce nie wytrzymało…

Po szóste – nigdy skaczmy „na główkę” w miejscu, którego nie znamy i nie jest sprawdzone. Dlaczego? – tego już nie muszę nawet pisać. Sam byłem świadkiem takiego skoku z pomostu do wody… gdzie było niedużo
więcej niż pół metra wody. „Skoczek” i tak miał niesamowite szczęście, gdyż nie przerwał całkowicie rdzenia kręgowego; po długim czasie jeżdżenia na wózku inwalidzkim zaczął uczyć się od nowa chodzenia.

A co z tym morzem? Wielu z nas nad nim wypoczywa. Znów – po pierwsze – jest dużo bardziej niebezpieczne i to dla wszystkich – tak dla pływaków, jak i taplających się tylko w wodzie do pasa. Właśnie – wejdzie ktoś taki „tylko do pasa”, a napływająca większa fala go uniesie lub przewróci. Jeśli to było małe dziecko, to… Równolegle do brzegu ciągną się pod wodą „góry i doliny”, wytworzone przez fale. Możemy widzieć w morzu osoby stojące w wodzie po kolana i pójdziemy tam… a po drodze natrafimy na taką głęboką dolinę.

Po drugie – najgroźniejszym zjawiskiem w morzu jest „cofka”, przez swój niewinny i „bezpieczny” wygląd. W młodości mnie to osobiście spotkało; nie znałem wtedy tego zjawiska i ledwie się wyratowałem.

Opis zdarzenia byłby tu zbyt długi (zamieściłem go w jednej z książek), więc tylko najważniejsze: kiedy stoisz na brzegu i widzisz z lewej i prawej strony fale płynące do brzegu, a między nimi kilkanaście-kilkadziesiąt metrów cichej, spokojnej wody, jak na jeziorze – to nigdy tam nie wchodź! W tym miejscu jest właśnie „cofka” – z lewej i prawej strony zrobiły się bardzo duże, koliste wiry a przed nami jest miejsce ich styku, gdzie wiry kierują się w stronę morza. Ten wsteczny prąd jest bardzo silny i bardzo łatwo unosi człowieka daleko od brzegu. Jak się z niego wydostać, jeśli jednak się tam znalazłeś? – Przede wszystkim nie spanikuj. Na początku nie walcz z wstecznym prądem wody, nie opieraj się. Dopiero, gdy poczujesz, że moc prądu maleje (zazwyczaj ok. 100 metrów od brzegu), to zacznij płynąć równolegle do plaży. Po kilku minutach skieruj się prosto na brzeg, korzystając możliwie z pomocy fal. 

I ostatnia z moich rad – jeśli widzisz człowieka, który się topi, podpłyń na materacu lub wpław, ale chwyć wpierw coś w rękę – kij, plastikową butelkę, ręcznik i to podaj tonącemu, holując go do brzegu; nie podawaj samej ręki, gdyż może ją ściągnąć i chwycić ciebie, w panice, za szyję. Jeśli jesteś wytrawnym pływakiem, możesz też podpłynąć do niego od tyłu i chwycić jedną ręką pod pachy, a drugą zacząć wiosłować. To jednak metoda nie dla wszystkich – dwóch ludzi uratowałem w życiu z topieli, ale za pierwszym razem podpłynąłem od przodu… i zostałem właśnie chwycony za szyję. Dobrze, że drugi mężczyzna podpłynął na materacu i  pomógł.

Napisałem „jeśli widzisz człowieka, który się topi”. Większość z nas wyobraża sobie, że topiący rzuca się w wodzie, macha rękoma, krzyczy. Otóż nie. Przeważnie człowiek tonie w ciszy, często kilka metrów od nas – usta zalała mu woda, panika ścisnęła mięśnie… Po czym więc poznać? – po szklanych oczach, bezruchu i stężeniu twarzy. Dobrze bliżej podpłynąć i spytać się, czy wszystko w porządku. Lepiej dziewięć razy na próżno a dziesiąty będzie „akurat ten ostatni moment”.

Ot i zamiast lekkiego felietonu wyszedł mi poważny „instruktaż”. Czasem i takie są jednak potrzebne. Zaczęło się lato, więc jest na czasie. Korzystajmy ze słońca i ciepłej wody, ale korzystajmy też z naszego rozumu – niech nas uprzedza i ostrzega: „pamiętasz, co czytałeś w felietonie”? 

REDAKTOR

ZDZISŁAW BRAŁKOWSKI

Poeta, prozaik, skrzący dowcipem erudyta. Wiemy, że jego publikacje literackie mają już swoich miłośników.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu