Dziękujemy Pani Magdzie za nadesłany felieton. Zachęcamy wszystkich czytelników do dzielenia się swoją twórczością. Nasza zakładka Twory Słowne jest właśnie dla Was.
Do drzwi zapukał nam grudzień. Mamy poczucie, że najtrudniejsza pogodowo część roku już za nami. Że możemy wyjść spod
koca na spacer po zatłoczonej galerii w poszukiwaniu drobiazgów dla najbliższych. Ciepłą herbatę z miodem, cytryną i sokiem malinowym
zastąpić grzańcem na bożonarodzeniowym jarmarku. Ulubioną pizzę z lokalnej pizzerii, która koiła nasze jesienne smutki i wybaczała
dodatkową niespaloną porcję energii, zamienić na rozgrzewające, otulające od środka i przyjemnie wypełniające zmarznięte po długim
spacerze ciało, gęste zupy. Grudzień przynosi więcej nadziei w związku z wyczekiwaniem Nowo narodzonego, więcej światła, bo wszystko
wokół błyska się i iskrzy, i paradoksalnie więcej ciepła, bo życzliwość i dobroć ludzkich serc ogrzewa, mimo że nie wychodzimy z domów bez
czapek i rękawiczek.
Bardzo lubię zaczynać od nowa. Nowa praca, gdzie czekają mnie nowe wyzwania czy nowy miesiąc, w którym mogę wdrożyć
swoje nowe nawyki. Nie wspomnę o nowych butach czy torebce, przynoszących świeżość moim stylizacjom. Ale też nowy tydzień czy każdy
nowy dzień zaczynam od planu, listy zadań do wykonania. Zapełnianie czystej kartki w kalendarzu daje mi poczucie twórczości, sprawczości
i większej kontroli nad swoim życiem. A w związku z tym, większej świadomości siebie, swoich potrzeb i obowiązków. Ostatnio usłyszałam,
że po to mamy oczy z przodu, by nie patrzeć wstecz. Ale zaraz, zaraz… co robi ta ogromna pomarańczowa kula na moim kuchennym blacie?
Poza tym, że patrzy na mnie swoimi smutnymi wielkimi oczyma, w których można wyczytać, że mogłabym w końcu przestać udawać, że jej
nie widzę. Jeśli cały listopad przeleżałam pod kocem z książką, jedząc pizzę i usprawiedliwiając swoje spowolnienie i brak motywacji aurą za
oknem, to może grudzień to czas, by podwinąć rękawy i wziąć się do roboty? Na Instagramie wszyscy zaczynając już piec pierniczki i je
dekorować, pumpkin spice latte już dawno krąży nam w żyłach, a ja czuję już w powietrzu zapach grzanego wina z goździkami, i dopiero
biorę się za dynię, królową jesieni? No cóż, królową organizacji w tym sezonie prawdopodobnie nie zostanę, ale ona ma duże szanse.
Usprawnia pracę jelit i zapewnia uczucie sytości, wpływa pozytywnie na stan włosów, skóry i paznokci, może pomóc w walce z łojotokiem,
opóźnić procesy starzenia, utrzymać wzrok w dobrej kondycji. Szukam zatem pełna zapału, jakichś prostych przepisów, a w międzyczasie
moja dynia, pokrojona na kawałki, ląduje już w piekarniku. Uprzednio oczyszczam ją z pestek, co nie jest takie trudne, jak mi się wydawało.
Po pięćdziesięciu minutach, gdy jest już mięciutka, blenduję całość. Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała tego dyniowego musu. W tej
wersji nie zachęca smakiem, ale nie poddaje się bez walki. Kolorem natomiast przywołuje wspomnienia gorącego sierpniowego słońca nad
polskim morzem. Póki co, ogrzewa mnie tylko mój piekarnik włączony na sto osiemdziesiąt stopni. Zmniejszam lekko temperaturę i
ekspresowo do upieczonej dyni dodaję pozostałe składniki. Mąkę, jajka, proszek do pieczenia, cukier, odrobinę soli, olej, cynamon i
przyprawę do piernika. Tej ostatniej nie żałuję, co okażę się bardzo dobrą decyzją, bo cały dom wypełni się pięknym aromatem. Goździki,
imbir, gałka muszkatołowa, kolendra i cynamon to mieszanka, którą mogłabym czuć przez cały rok. Wszystko szybko mieszam łyżką i
przelewam na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Wkładam do piekarnika i brałabym się za sprzątanie, ale, że zostało jeszcze trochę
dyni, znajduję szybko przepis na placuszki, o których wiele dobrego już słyszałam. Raz, dwa trzy i na patelni wygrzewają się już chrupiące,
okrągłe, pulchne i rozpływające się w ustach cuda. W przeciwieństwie do placków z cukinii, które robiłam latem, lub placków
ziemniaczanych, które robię przez cały rok, te nie potrzebują dużej ilości tłuszczu do smażenia, dzięki czemu będę mogła zjeść ich więcej, bo
przypomniało mi się, że na mojej grudniowej liście celów jest wejście z lepszą formą w Nowy Rok. W związku z tym robię kilka przysiadów,
schylając się do piekarnika, a tam piękne, przypieczone, pachnące dyniowe ciacho, idealne do południowej herbaty. Gdybym wiedziała, że
tak sprawnie mi pójdzie, zabrałabym się za to w listopadzie, a w grudniu zaczęłabym sezon na śledzie, barszcz i sernik, ale jeśli w filmie
Lejdis sylwester obchodzony był w sierpniu, wszystko jest możliwe a czas to tylko ludzki wynalazek.
Zatem przy herbacie w moim ulubionym kubku, jeszcze ciepłym ciachu, cichych dźwiękach świątecznej muzyki płynącej z radia i
otwartym kalendarzu z listą zadań na grudzień przychodzi do mnie myśl, że niewiele potrzeba mi do szczęścia. Ciepły dom o zapachu
cynamonu, zbliżający się zimowy bożonarodzeniowy czas odpoczynku z bliskimi i perspektywa Nowego Roku, który pozwoli zacząć wszystko
od nowa, zdrowie i spokój w sercu, to wszystko, czego sobie i Państwu życzę.
Dokładny przepis dla zainteresowanych łakomczuchów:
400 g purée z dyni
1 szklanka cukru
2 jajka (rozmiar L) o temp. pokojowej
1/2 szklanki oleju roślinnego
1 i 3/4 szklanki mąki tortowej
1 i 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki przyprawy do piernika (opcjonalnie)
szczypta soli
Mieszamy łyżką do połączenia składników. Ciasto wykładamy do formy i pieczemy w temp. 180ºC przez ok. 50 – 60 minut do tzw. suchego
patyczka. Po wystudzeniu oprószamy cukrem pudrem i powstrzymujemy się, by nie zjeść za jednym razem całej blachy.Autor: Magda Michalczuk