Z okazji tradycyjnych Andrzejek mamy dla naszych Czytelników prezent. Wywiad-rzeka z grudziądzkim artystą rzeźbiarzem – Andrzejem Rafalskim, który swoją Galerię Sztuki ma w Grudziądzu, na końcu ulicy Dworcowej. Oto portret wspaniałego człowieka, który ciężką pracą zdobywał salony i galerie całego świata. Opowieść o fascynacji szkłem i sile ducha, która pozwoliła mu stworzyć ze swojej pasji biznes, dzięki któremu może tworzyć Sztukę.
Andrzej Rafalski – Rzeźbiarz światła
Tworzy od 40. lat, od początku związany z rodzinnym Grudziądzem. Ukończył studia na wydziale mechanicznym Uniwersytetu w Bydgoszczy oraz dwa kierunki podyplomowe; prawo administracyjne i pedagogikę. Nigdy nie kształcił się w kierunkach artystycznych, wiedzę zdobył sam, ucząc się od innych. Swoją twórczością zaskarbił sobie szacunek i poważanie innych artystów, dzięki czemu został członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków.
Ma za sobą kilkadziesiąt wystaw indywidualnych i zbiorowych, współpracuje z wieloma galeriami i firmami, a jego sztuka użytkowa i ozdobna sprzedaje się na całym świecie.
Zapraszamy do wywiadu:
Grudziądz Miasto Otwarte: Andrzeju jak zaczęła się twoja przygoda ze sztuką?
Andrzej Rafalski: Sztuką interesuje się od dziecka, już wtedy rysowałem, układałem, budowałem z klocków. Wychowałem się w środowisku, które było plastycznie wyedukowane. Pierwszą rzeźbę zrobiłem z gipsu w ósmej klasie podstawówki, ale była to dla mnie praca bardzo trudna, bo nie znałem techniki. W liceum miałem kontakt ze znajomymi ojca, którzy byli grudziądzkimi rzeźbiarzami lub malarzami. Oni pomagali mi opanować pewne techniki, uczyli patrzenia. Czytałem książki, które były związane ze sztuką i kształciły wyobraźnię. W szkole średniej już bardziej poważnie podchodziłem do tego tematu. Rysowałem, malowałem, starałem się rzeźbić, ćwiczyłem rękę. Były to próby kopiowania innych, dzięki czemu już na studiach malowałem dla zarobku. Już wtedy poważnie podchodziłem do komercyjnego zastosowania sztuki.
GMO: Czyli wszystko zaczęło się od malarstwa?
AR: Na studiach malowałem wszystko, co rynek pochłaniał. Najczęściej były to elementy obrazów znanych malarzy. To bardzo dobrze się sprzedawało, a nie wymagało dużych nakładów. Osobiście najbardziej fascynował mnie Impresjonizm, ale malarstwa nigdy nie traktowałem poważnie. Był to jakiś sposób na edukacje, ćwiczenie wyobraźni i ręki.
GMO: Jak to się stało, że zafascynowało cię szkło?
AR: Zawsze bardziej pociągała mnie rzeźba, formy przestrzenne, a na studiach zafascynowało mnie szkło. Zauważyłem wtedy, że jest ono ciekawym medium. Nie znałem technologii jego wytwarzania, ale gra światła w szkle zawsze mnie fascynowała.
Jeszcze w domu układałem kryształowe wazony. Patrzyłem, jak światło się w nich mieni, jak się rozszczepia. Ono jest piękne samo w sobie i moim zdaniem nie wymaga jakiejś szczególnej kolorystyki, bo przyjmuje barwy z zewnątrz.
GMO: Kiedy twoja fascynacja przerodziła się w drogę życiową?
AR: Po studiach wyjechałem do Kanady, gdzie pracowałem w firmie, która zajmuję się handlem i zdobieniem szkła oraz ceramiki. Poznałem trochę technik i zdobiłem szkło, malowałem frezy, piaskowałem. Tam miałem okazje pokazać moje pierwsze prace na wystawie. Wtedy uwierzyłem w to, że mogę coś z tym szkłem zrobić.
Szkło jest trudnym medium. Jak się zaczyna je rozumieć, to wtedy przełamuje się pewne bariery niemożności działania. Na początku jest kruchym materiałem, potem, kiedy jest gorące, jest giętkie a na końcu znów kruche. Żeby zrozumieć istotę szkła, trzeba zrozumieć proces jego produkcji od początku do końca.
Po powrocie do Polski założyliśmy z bratem zakład zdobienia szkła. Nasza firma zajmowała się zdobieniem różnych nagród, np. pucharów z piaskowanymi napisami. Mięliśmy własne wzornictwo, opakowania, jakoś to szło, ale zawsze interesowała mnie istota szkła, czyli nie zdobienie, ale jego produkcja.
GMO: Proszę, opowiedz coś o tym, jak przebiegała ewolucja twojej twórczości w szkle. Zaczęło się od tej Kanady, od zdobienia, wspólnej firmy z bratem. Jak to później ewoluowało?
AR: W tym okresie jeździłem do hut. W dawnym województwie krośnieńskim poznałem około 20 ich właścicieli. Ludzi, którzy produkują szkło, robią i dmuchają. Fascynacja zaczęła się dopiero wtedy, gdy miałem możliwość obserwowania i ingerencji w ten proces. Zacząłem w ten sposób projektować wyroby, które następnie sprzedawaliśmy z bratem.
Oczywiście w tych dużych hutach, które wtedy były państwowe – jak Krośnieńskie Huty Szkła – nie było szans, żebym mógł realizować swoje pomysły, natomiast w mniejszych, prowadzonych przez ludzi, którzy rozumieli to, że trzeba coś wymyślać, coś tworzyć, była taka możliwość. Oni pozwalali mi na wypracowane nowych wzorów, nowych prac.
Miałem takich zaprzyjaźnionych hutników jak Pan Stanisław Michna z Iwonicza, który robił to, co ja lubiłem, czyli szkło bardzo wolno formowane. Przypadkowe wzory, przypadkowe rzeczy, które sobie wymyślałem. Już wtedy robiłem formy i sprzedawałem wyroby w naszym sklepie oraz u różnych kontrahentów.
Tam zobaczyłem, że można mieć wpływ na materiał, już bardziej w zakresie projektowym i po części, wykonawczym. Materiał plastyczny w temperaturze, który my używaliśmy w Iwoniczu, pochodził ze stłuczki. Używaliśmy butelek w najróżniejszych kolorach. Najczęściej były bursztynowe, ale też i z domieszką zieleni, było też szkło opalowe. Wrzucało się je do pieca i powstawały różne ciekawe rzeczy, według moich własnych wzorów, które puszczałem na rynek.
GMO: Wtedy też otworzyłeś własną hutę szkła?
AR: Najpierw była huta mojego kolegi, z którym tworzyłem pierwsze wzory, jakieś pojemniki, świeczniki, aż nadszedł czas na usamodzielnienie się. Otworzyłem więc własną hutę, w której całe wzornictwo było moje. Były to głównie projekty użytkowe, czyli jakieś wazony, dzbany, różnego rodzaju patery. Robione były najpierw ze szkła sodowego i siarkowego. Wtedy zafascynowały mnie przebarwienia, które uzyskuje się przy obróbce cieplnej. Niestety w pewnym momencie zaczął się zły okres dla dużych hut i po prostu zakończyłem tę działalność. Otworzyłem potem małą hutę, taką typowo już artystyczną, w której musiałem wywalczyć o swoje miejsce na rynku. Tworzyłem takie wzornictwo, które się podobało.
GMO: Sąd czerpałeś inspiracje do tego, co robiłeś ze szkła? Mówiłeś przed chwilą, że na początku projektowałeś rzeczy użytkowe, jak: wazony, misy, patery. Robiłeś to sam, czy miałeś jakichś rysowników?
AR: W czasach, gdy miałem pierwszą hutę, zaprzyjaźniłem się ze szwedzkim artystą Poulem Jörgensenenem, który był Duńczykiem mieszkającym w Szwecji. Pracował jako niezależny artysta w różnych hutach. Wykonywał swoje projekty, które diametralnie różniły się od tego, co tutaj myśmy robili. Dałem mu możliwość pracy w mojej hucie, gdzie przebywał półtora roku i pracowaliśmy razem. On robił swoje rzeczy, co w praktyce ograniczało się to do trzech, czterech wzorów, które były sprzedawalne w Szwecji. Natomiast ja miałem okazję patrzeć na jego prace. Pracował, kiedy chciał, nie miał dużo samozaparcia i dyscypliny, ale robił te swoje prace, które potem wysyłał do Szwecji. Wzornictwo szwedzkie było specyficzne w tamtych czasach, bo było zimne, chłodne i proste. Różniło się zupełnie od naszego polskiego, bo nasze huty robiły głównie na zamówienia do południowych sąsiadów i Niemców. Ta współpraca rzutowała też na moje projekty.
Następnie przyjechał do mnie ze Szwecji wenecjanin – Luigi Barbaro, który trafił tam na zaproszenie huty Marcolini, wykonującej rzeźby ze szkła kryształowego. On był manualnie naprawdę na bardzo wysokim poziomie tak jak każdy hutnik z Murano. Był już na emeryturze i pracę traktował bardziej jako rozrywkę, edukacje innych. Uczył moich pracowników fajnych rzeczy, choć głównie ja byłem zafascynowany jego pracą.
Wzornictwo włoskie było mi zupełnie obce, ponieważ stosowało dużo kolorów. Do mnie to szkło nie przemawiało, ponieważ gdzieś w nim ginęło i taki wyrób stawał się plastikowy, przesycony kolorami. Nie była to moja idea. Ja uważałem, że szkło musi być w formie i w kolorze jako najbardziej naturalnym. Tak potem też robiłem.
W międzyczasie opracowałem wzory i wykonywałem szkło na pierwsze kilkadziesiąt odcinków „Klanu”. Studio zakupił ode mnie szkło, które wyposażało większość scenografii w tym serialu. Tam było bardzo dużo mojego szkła. Wtedy mocno moje wzornictwo poszerzałem. Jak to się robiło? Przychodził mi do głowy jakiś wzór, coś, co fajnie wyglądało we wnętrzu, na jakimś stole i po prostu to rysowałem, a potem brałem klocek drewna i toczyłem formę. Czasami je spawałem, jeśli mogły być zrobione z istniejących form, kupionych czy pożyczonych. Starałem się wydobyć z nich to, co można. Na przykład forma na kielich stawała się wazonem.
Kolorystyka była zmienna, ponieważ przetapiałem odpady szklane, czyli to, co się wyrzucało. Robiłem szkło bezbarwne, zielone i kobaltowe. Najpiękniejsza zieleń była z butelek, które otrzymywałem od proboszcza z jednej parafii. Piękny zielony kolor. Barwiłem też tlenkami żelaza i chromu. W tamtych czasach to wzornictwo bardzo zagnieździło się na rynku i wysyłane było do Stanów i innych krajów świata.
GMO: Mówisz, że barwiłeś szkło, ale przed chwilą wspominałeś, że szkło kolorowe takie jak z Murano do końca do ciebie nie przemawia, że zawsze wolałeś naturalne barwy? Porzuciłeś kolory i zacząłeś pracować z naturalnym szkłem?
AR: Może nie do końca, bo wiadomo, że aby tworzyć, trzeba się z czegoś utrzymać, mieć jakieś pieniądze. Wymyślałem więc rzeczy, które dawały namiastkę koloru, czyli dmuchając jakiś przedmiot, wrzucałem małą grudkę szkła o innej barwie do wanny szklarskiej. Kiedy nabierasz to szkło, tworzy się plama tego koloru na kieliszku czy innym wyrobie.
Miałem kiedyś wywiad w Newsweeku, gdzie pani redaktor spytała, dlaczego nie tworzę kolorowego szkła, a jedynie gdzieś dodaje małą jego plamkę. Odpowiedziałem: „jeżeli postawi pani ten kieliszek na czerwonym dywanie, to on będzie czerwony, jeżeli postawi go pani w lesie, to on będzie zielony”. Po prostu szkło ma to do siebie, że przejmuje kolor otoczenia i to jest jego istotą. Wprowadzanie koloru zawsze jest dla mnie czymś nienaturalnym. Jestem zwolennikiem form organicznych, z naturalnymi kolorami danego szkła. Najbardziej fascynuje mnie jego struktura. Przejrzystość prowadzi do tego, że kolor nadaje mu otoczenie. Możemy dodać drobinki barw tylko po to, żeby coś zaaranżować, ale najczęściej tego robić nie potrzeba. Stałem się więc takim monochromatycznym wytwórcą szkła i to do mnie najbardziej przemawiało.
GMO: Co to znaczy szkło monochromatyczne? Przecież nie wytwarzasz tylko idealnie przeźroczystych produktów i rzeźb.
AR: Monochromatyczne, czyli oczywiście bezbarwne, ale też barwione w masie naturalnymi metodami, poprzez domieszkowanie związków żelaza, chromu, kobaltu i innych pierwiastków, które dają takie odcienie jak zieleń, niebieski, fiolet, żółć czy czerwień. Jest też szkło produkowane w naturze, czyli tzw. szkliwa wulkaniczne, obsydiany, które mienią się pewną tęczą kolorów niczym opal, ale zazwyczaj są czarne. No ale reasumując, wzornictwo zaczęło się liczyć dla mnie bardziej niż kolor.
GMO: Skąd czerpałeś inspirację do nowych form, kształtów, dzieł?
AR: Inspiracje czerpałem ze wszystkiego. Najczęściej pomysły rodziły się, jak widziałem kawałek materiału, leżącego metalu, z którego można było coś zrobić, na przykład wytworzyć formę, która by była inna, niż wszystkie. Przede wszystkim miała być to forma, która sprawia, że ten wyrób pokazuje, że jest szkłem. Dziełem, na którym widać, że jest częściowo swobodnie wylane, a miejscami jest proste, i nie jest wyrobem konwencjonalnym, takim jak robią huty. No i to sprawiło, że zacząłem łączyć szkło z innymi materiałami.
Zacząłem stosować drewno, metal i kamień. Na początku były to małe dodatki do szkła. Dla jednej z hut projektowałem zegary, w których szkło było łączone z metalem albo kamieniem. Robiłem też formy do lampek, ale nie do końca była to moja bajka. Metal i kamień jest bardzo blisko szkła, ponieważ są to pierwiastki ziem i naturalnie przylegają do siebie. Ich temperatura jest zimna, taka samo jak szkła, bo niestety jest ono zimne. Chłód szkła jest fajny, ale do mnie najbardziej przemawia jego struktura i faktura.
Często materiały łączyłem na zamówienie klientów, kiedy musiałem coś nowatorskiego opracować, wymyślić. Metal jest fajnym materiałem, bo można go obrabiać podobnie jak szkło. Można go kuć, formować na gorąco, na zimno. Robiliśmy takie prace z kolegą Adamem Stachowiczem, który jest wspaniałym artystą kowalem i robił formy, a ja robiłem szkło do tych form. Tworzyliśmy piękne prace, np. fontanny. Ja nie jestem specjalistą od obróbki metalu, aczkolwiek też spawam. Kształtuję metal na zimno, nie kuję go, chociaż kiedyś tego próbowałem.
Obecnie stosuję głównie stal nierdzewną, ponieważ te moje rzeźby często są stawiane na zewnątrz budynku. Muszę więc użyć metalu, który nie rdzewieje, cały czas zachowuje swój blask i połysk i nie niszczy szkła, bo korozja akurat szkło bardzo niszczy. Tych prac powstaje coraz więcej, z większym udziałem szkła. Teraz jednak przechodzę pewną metamorfozę w kierunku piaskowca. Mam kilka planów do realizacji. Zobaczymy, jak to wyjdzie.
GMO: To dobry moment, by zacząć mówić o teraźniejszości. Do tej pory twoja twórczość była ograniczana przez względy komercyjne, nierzadko sprzeczne z twoimi ideałami. Opowiedz coś o tym najnowszym etapie twojego życia.
AR: Coraz więcej w mojej twórczości jest symbolizmu, ukrytego znaczenia. Staram się nie skupiać na pracach komercyjnych, ale wyrażeniu czegoś ważnego. Dawno temu, jeszcze w szkole podstawowej, otrzymałem w prezencie taką książkę „Sztuka i kultura sumeryjska”. Czytałem ją kilkukrotnie i oglądałem zdjęcia różnych rzeźb, fresków, grafik czy ceramiki.
Opisywano tam, jak istotne jest to, że ten wyrób, był ważny dla ówczesnego człowieka, bo zwierał w sobie pewne elementy symboliczne. Byłem zafascynowany tym, że oprócz kształtu, formy, koloru były elementy w postaci znaków, symboli, które były pożądane przez ówczesne społeczeństwo.
W książce pojawiło się zdjęcie znalezionej Wenus z Samotraki. Pierwsza Wenus wyrzeźbiona w kamieniu, która była symbolem płodności. Zauważyłem wówczas, że w każdej kulturze, w każdym wyrobie, jaki był tworzony przez społeczeństwa i te pierwotne, i te, które miały swoją zakorzenioną kulturę, wiarę czy religię, prace były przesiąknięte charakterystyczną symboliką. Wydaje mi się, że każda praca artysty, który indywidualnie podchodzi do czegoś, powinna zawierać jakiś element intrygujący. My chyba mamy genetycznie zapisaną wrażliwość na pewne rzeczy i przekaz symboliczny jest bardzo istotny, bo człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, o co w tym wszystkim chodzi. Jeżeli przekaz mój jest odbierany w sposób prawidłowy, czyli że odbiorca czuje to samo, o czym ja myślę, to wtedy cel jest osiągnięty.
Nie mówimy tu o prostym przekazie, bo jednak musi on łączyć w sobie ileś tam symboli w jakąś treść. Zawsze było to moim idée fixe. W dużych pracach, które robiłem np. w wyposażeniu wnętrz, jeśli było coś związane ze stylem afrykańskim, to studiowałem literaturę i afrykańską symbolikę. Powstało parę prac w formie płaskorzeźb, które przekazywały siłę, jakieś elementy obronne, trochę czarów. Uważam, że to jest dobry pomysł.
Artyści zawsze tworzyli coś, co trzeba było zrozumieć po jakimś czasie. Ja nie jestem rzecznikiem produkowania „durnostójek”, chyba że jest to jakiś element, który działa na człowieka na przykład fakturą, formą czy grą światła. I to jest fajne. Natomiast przekazanie głębszej treści wymaga trochę poczytania, postudiowania i wyciągania własnych wniosków. Jak to powinno wyglądać, czemu to ma służyć, jakie to ma być w odbiorze. Przede wszystkim praca musi intrygować odbiorcę. To jest podstawowa sprawa, musi działać na niego i symbolika jest do tego potrzebna, chyba że nie chcemy przekazywać żadnej treści, no to wtedy robimy rzecz, która po prostu jest i nic nie wnosi.
Zawsze miałem dużo pomysłów artystycznych, pełnych znaczenia. Nie zawsze były one realizowane. Przeglądam czaszami moje zeszyty z projektami sprzed lat i tak się zastanawiam, dlaczego ja nie zrealizowałem, tego albo tamtego? Niestety te plany pochłonęła komercja, która niszczy człowieka od środka, niszczy jego indywidualność i zapał. Koszty prowadzenia działalności są wysokie. Trzeba utrzymać pracowników, siebie i jeszcze innych dookoła.
Na szczęście mam teraz pewne plany. Przede wszystkim odgrzebałem kilka projektów, które chcę zrealizować. Wejść bardziej w inne materiały, które będą pasowały do moich prac szklanych. Bardziej wejść jeszcze w symbolikę, czyli w to, że prace mają być rzeźbami, które przekazują jakąś treść, nawet związaną z tym, co jest współcześnie. Żeby nie było to tylko szkło, bo ono samo w sobie staje się tylko elementem wyposażenia, a ja chciałbym, żeby te prace były większe, silniejsze w wyrazie, w ekspresji. Żeby można było udostępniać je ludziom, którzy na co dzień przechodzą jakimiś miejscami, czyli w formie rzeźby w przestrzeni, nie tylko w zaciszach domów czy mniejszych miejscach publicznych. Są to duże projekty, mam nadzieję, że je zrealizuje.
GMO: Ostatnio tworzysz dużo takich rzeźb, które pojawiają się na aukcjach charytatywnych, ale też w galeriach. Czy w swoich planach masz dużo wystaw?
AR: Wystawy to jest trudny temat, ponieważ najłatwiej się pokazywać profesorom Akademii Sztuk Pięknych, którzy mają pensje i czas na to, żeby tworzyć prace do galerii. U mnie zawsze był problem ze zgromadzeniem prac, ponieważ jeżeli robi się coś, żeby utrzymać siebie, zakład i pracowników, to rzadko tworzy się na półkę z napisem „wystawa”. Czasami, gdy się coś odłoży, to przychodzi ktoś, komu się to bardzo podoba i chce to mieć, więc się sprzedaje. Nie jest łatwo, ale mimo to miałem już sporo wystaw, pierwsza z nich miała miejsce jeszcze w Kanadzie.
Najbardziej cieszyła mnie wystawa we Francji, w Château-Rouge, gdzie miałem zafundowany trzytygodniowy pobyt. Wystawiałem tam pracę w ramach promocji miasta Olsztyna. Bardzo fajny czas, pełen spotkań z artystami i Francuzami, którzy kupują tę sztukę. Miło wspominam spotkania z producentami najlepszych szampanów. Ukazało się na ten temat dużo artykułów w prasie francuskiej i polskiej.
Niezwykle ważna jest też dla mnie wystawa w Gütersloh, mieście partnerskim, gdzie promowałem Grudziądz, pokazując dużo mojego szkła. Na wystawach indywidualnych i zbiorowych wystawiałem swoje prace w Szwecji, między innymi ze wspaniałym ilustratorem Andrzejem Płoskim, który tam mieszka. Tam po raz pierwszy zobaczyłem, że to moje wzornictwo bardzo się Skandynawom podoba. Bardzo obszerny artykuł ukazał się na ten temat w Svenska Dagbladets.
Ostatnia wystawa zagraniczna też była w Szwecji w Malmö. Prezentowałem pracę w Galerii Miejskiej „Gustus Galeria”, którą prowadzi znajomy i mój klient. Jest ona pięknie położona w jednym z najstarszych budynków w Malmö. Znalazło się tam dużo moich prac, które osobiście prezentowałem przez trzy dni. Był to czas spotkań z miłośnikami sztuki, małymi kolekcjonerami, których jest tam w Szwecji sporo.
GMO: Andrzeju, czyżby to oznaczało, że bardziej jesteś znany za granicą? Co z wystawami w kraju?
AR: Oczywiście, że było ich wiele, nie sposób omówić wszystkich. Bardzo ważną dla mnie była wystawa u mojego nieżyjącego już kolegi, będącego jednym z niewielu mistrzów garncarstwa w Polsce. Pracowaliśmy razem nad projektami łączenia ceramiki ze szkłem przez jego wydmuchiwanie w formach ceramicznych. Był to bardzo ciężki temat, rzadko co wychodziło. Mój kolega miał wtedy galerię w centrum Karpacza, dużą, piękną, gdzie miałem wystawę razem z malarzem Jarkiem Żero.
Ciekawie wypadła też wystawa w prywatnej galerii w Kołobrzegu, gdzie spędziłem kilka fajnych dni. Też było kilku artystów malarzy, jak widać, często miałem szczęście wystawiania się razem z nimi.
Następna wystawa odbędzie się na Kazimierzu w Krakowie, w Galerii Szalom. To bardzo ważne wydarzenie, taka celebracja moich 40. lat pracy artystycznej i 30. lat istnienia galerii. Bardzo się na nią przygotowuje.
GMO: Andrzeju, jak widzę, masz wiele planów i dużo pracy. Dziękuje za wywiad i życzę Ci, byś mógł je wszystkie zrealizować.
****
Jako, że wywiad publikujemy po wystawie w Krakowie, parę słów dopowiedzenia ze strony artysty na temat tej wystawy:
„Choć emocje już opadły, to jeszcze nosze w sobie radość, jaką sprawił mi wernisaż moich prac w Galerii Szalom na krakowskim Kazimierzu, który miał miejsce 14 listopada. Na wystawę przybyło około 120 miłośników sztuki, wspaniałych, kulturalnych ludzi. Odbyłem wiele wartościowych rozmów i poznałem nowe ciekawe osoby.
Przepiękne wydarzenie, za które chcę podziękować właścicielom Galerii — Anecie i Karolowi Kuberskim. To prawdziwy zaszczyt gościć u Was, w kulturalnym sercu Polski, miejscu tak symbolicznym i historycznym.
40-lecie mojej pracy twórczej zbiegło się z 30-leciem istnienia galerii, która z tej okazji prezentuje prace wybranych artystów. Także ja znalazłem się w tym wybitnym gronie ze swoją wystawą „Kruche jak stal”. To wielkie wyróżnienie, tym bardziej że rzeźba nie jest prezentowana tam często.
Bardzo jestem wdzięczny za szczere, pozytywne reakcje ze strony publiczności. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy byli na wydarzeniu i przekazali mi wiele ciepłych słów. To dzięki Wam nadal chcę podążać tą drogą twórczości bardziej artystycznej i symbolicznej.”