
Kończy się lato… Od dzieciństwa pływam wpław w jeziorze Wielkim Rudnickim, które jest głównym miejscem wypoczynku letniego dla mieszkańców naszego miasta i okolic. Już pół wieku mija od zdania przeze mnie egzaminu na „żółty czepek” i od tego czasu pokonuję dłuższe odległości. Lubię spokojnie pomachać rękoma i nogami w wodach jeziora – przez godzinkę, dwie lub trzy. Każdej wiosny niecierpliwie oczekuję, kiedy woda się w miarę ociepli i mogę znowu wskoczyć w jej fale.
Przez minione dekady wypływałem z Plaży Miejskiej, Plaży Dzikiej oraz z dawnej „plaży stomilowskiej” (obecnie „Delfin”), poznałem więc dość dobrze cały akwen, zwłaszcza co znajduje się w nim metr-półtora pod powierzchnią. Tego się nie odczuje z pozycji plażowicza machającego wiosłem w kajaku czy pedałującego na rowerze wodnym. Pływając takim sprzęcie wydaje się, że jezioro jest duże i mało zarośnięte – ot, trochę trzcin przy brzegach i roślinności wodnej na północ od Ptasiej Wyspy.
Tak tylko się wydaje. Przy pływaniu wpław powierzchnia jeziora gwałtownie się zmniejsza. Wszędzie rozrosła się podwodna roślinność, która „łechce” pływaka, mimo że jest niewidoczna pod wodą. W wielu miejscach jezioro stało się tak płytkie, iż mogę tam spokojnie stanąć; często woda sięga ledwie po kolana. Czasem blisko brzegów, ale napotykam podobne miejsca nawet dużo dalej.
Dlaczego nasze jezioro zarasta, a płycizny zajmują coraz większy obszar? Nie jestem biologiem, ale pamięć mam dobrą. W połowie lat 70. XX wieku władze miasta zakupiły i wpuściły do „Wielkiego Rudnickiego” rybę amur; świetnie żarła przybrzeżną trzcinę, ograniczając jej nadmierny rozrost. Wystarczyło jej na kilka lat… ta ryba ma smaczne mięsko i chyba została wyłowiona przez wędkarzy.
Potem, aż do wczesnych lat dwutysięcznych, czasem widziałem, przy Plaży Miejskiej pływającą po jeziorze „kosiarkę” Nie znam fachowej nazwy, ale ważniejsza była jej użyteczność – wyrywała, nadmiernie rozrastającą się, podwodną roślinność. Po pewnym czasie „kosiarka” jednak też zniknęła.
W ostatnich latach jeszcze ratownicy czasem oczyszczali jezioro przy brzegu, ale tylko na terenach kąpielisk, co zrozumiałe – to jest ich miejsce sezonowej pracy.
Natomiast wszystko poza oznaczonymi i strzeżonymi plażami zostało bez opieki – zarasta naturalnie. Z Plaży Dzikiej nie wypłynie się już wpław od dwóch lat – dostęp jest zarośnięty na całej szerokości plaży. Na Delfinie nie byłem już ponad dziesięć lat, więc tylko przypuszczam, iż jest podobnie.
Teraz korzystam wyłącznie z Plaży Miejskiej. Aby wypłynąć, muszę obierać kierunek „skos w lewo” – w stronę Ptasiej Wyspy. Na wprost, w stronę Dzikiej Plaży – nie ma szansy; płycizny i niewidoczna, podwodna roślinność rozciągnęły się już ponad sto metrów od brzegu. Podobnie jest przy wyspie – na wschód od niej, za plażą Hotelu Rudnik”, te płycizny z roślinnością ciągną się kilkaset metrów, zostawiając już tylko bardzo wąski, około kilkudziesięciometrowy pas do pływania, bardzo blisko brzegu. W tym tempie pewnie za kilka/naście lat i tam już nie będzie można przepłynąć… Czy Ptasia Wyspa stanie się półwyspem?
Grudziądzanie i przyjezdni wczasowicze, korzystający z nawodnego sprzętu pływającego, jeszcze tego nie widzą. „Czego nie widać, to nie przeszkadza”. Do czasu. Co może się stać za kilkanaście lat? Jeśli władze miasta, w porozumieniu z gminą wiejską Grudziądz (ona też ma tereny przy jeziorze), nie podejmą przeciwdziałań, dalsze zarastanie naszego jeziora może stać się poważnym problemem. Co wtedy z wypoczynkiem nad wodą, turystyką, campingiem i z naszą, pięknie zagospodarowaną Plażą Miejską?
Obym nie był tym, który woła sam do siebie w naszym Lasku Komunalnym… a właściwie w wodzie Rudnika. Usłyszy mnie tylko ptactwo wodne. Nawet ryby mnie nie usłyszą.
Kończy się lato… Od dzieciństwa pływam wpław w jeziorze Wielkim Rudnickim, które jest głównym miejscem wypoczynku letniego dla mieszkańców naszego miasta i okolic. Już pół wieku mija od zdania przeze mnie egzaminu na „żółty czepek” i od tego czasu pokonuję dłuższe odległości. Lubię spokojnie pomachać rękoma i nogami w wodach jeziora – przez godzinkę, dwie lub trzy. Każdej wiosny niecierpliwie oczekuję, kiedy woda się w miarę ociepli i mogę znowu wskoczyć w jej fale.
Przez minione dekady wypływałem z Plaży Miejskiej, Plaży Dzikiej oraz z dawnej „plaży stomilowskiej” (obecnie „Delfin”), poznałem więc dość dobrze cały akwen, zwłaszcza co znajduje się w nim metr-półtora pod powierzchnią. Tego się nie odczuje z pozycji plażowicza machającego wiosłem w kajaku czy pedałującego na rowerze wodnym. Pływając takim sprzęcie wydaje się, że jezioro jest duże i mało zarośnięte – ot, trochę trzcin przy brzegach i roślinności wodnej na północ od Ptasiej Wyspy.
Tak tylko się wydaje. Przy pływaniu wpław powierzchnia jeziora gwałtownie się zmniejsza. Wszędzie rozrosła się podwodna roślinność, która „łechce” pływaka, mimo że jest niewidoczna pod wodą. W wielu miejscach jezioro stało się tak płytkie, iż mogę tam spokojnie stanąć; często woda sięga ledwie po kolana. Czasem blisko brzegów, ale napotykam podobne miejsca nawet dużo dalej.
Dlaczego nasze jezioro zarasta, a płycizny zajmują coraz większy obszar? Nie jestem biologiem, ale pamięć mam dobrą. W połowie lat 70. XX wieku władze miasta zakupiły i wpuściły do „Wielkiego Rudnickiego” rybę amur; świetnie żarła przybrzeżną trzcinę, ograniczając jej nadmierny rozrost. Wystarczyło jej na kilka lat… ta ryba ma smaczne mięsko i chyba została wyłowiona przez wędkarzy.
Potem, aż do wczesnych lat dwutysięcznych, czasem widziałem, przy Plaży Miejskiej pływającą po jeziorze „kosiarkę” Nie znam fachowej nazwy, ale ważniejsza była jej użyteczność – wyrywała, nadmiernie rozrastającą się, podwodną roślinność. Po pewnym czasie „kosiarka” jednak też zniknęła.
W ostatnich latach jeszcze ratownicy czasem oczyszczali jezioro przy brzegu, ale tylko na terenach kąpielisk, co zrozumiałe – to jest ich miejsce sezonowej pracy.
Natomiast wszystko poza oznaczonymi i strzeżonymi plażami zostało bez opieki – zarasta naturalnie. Z Plaży Dzikiej nie wypłynie się już wpław od dwóch lat – dostęp jest zarośnięty na całej szerokości plaży. Na Delfinie nie byłem już ponad dziesięć lat, więc tylko przypuszczam, iż jest podobnie.
Teraz korzystam wyłącznie z Plaży Miejskiej. Aby wypłynąć, muszę obierać kierunek „skos w lewo” – w stronę Ptasiej Wyspy. Na wprost, w stronę Dzikiej Plaży – nie ma szansy; płycizny i niewidoczna, podwodna roślinność rozciągnęły się już ponad sto metrów od brzegu. Podobnie jest przy wyspie – na wschód od niej, za plażą Hotelu Rudnik”, te płycizny z roślinnością ciągną się kilkaset metrów, zostawiając już tylko bardzo wąski, około kilkudziesięciometrowy pas do pływania, bardzo blisko brzegu. W tym tempie pewnie za kilka/naście lat i tam już nie będzie można przepłynąć… Czy Ptasia Wyspa stanie się półwyspem?
Grudziądzanie i przyjezdni wczasowicze, korzystający z nawodnego sprzętu pływającego, jeszcze tego nie widzą. „Czego nie widać, to nie przeszkadza”. Do czasu. Co może się stać za kilkanaście lat? Jeśli władze miasta, w porozumieniu z gminą wiejską Grudziądz (ona też ma tereny przy jeziorze), nie podejmą przeciwdziałań, dalsze zarastanie naszego jeziora może stać się poważnym problemem. Co wtedy z wypoczynkiem nad wodą, turystyką, campingiem i z naszą, pięknie zagospodarowaną Plażą Miejską?
Obym nie był tym, który woła sam do siebie w naszym Lasku Komunalnym… a właściwie w wodzie Rudnika. Usłyszy mnie tylko ptactwo wodne. Nawet ryby mnie nie usłyszą.