2024 salwy paranienormalnego śmiechu
Oto w niedzielę 23 czerwca 2024 r. zawitał do nas Kabaret Paranienormalni z programem „2024”. Bez wstępów i z mocny przytupem zabrał nas do świata polskiego kina, zdominowanego przez Pana Daniela – „pamiętam jak w 69…”, który musi odnaleźć się w nowoczesności filmowej i obyczajowej. Był doktor Prozac, który metodą inwersji leczył pewnego Araba z jego nerwicy… Natomiast do Pana Tomasza mieszkającego w Świerkocinie przy ulicy Świerkocińskiej, zawitał płatny zabójca!!!
Zupełnie przypadkiem pojawiły się też tematy bliskie pracownikom byłego PZPGum, tudzież współczesnych zakładów grudziądzkich, które próbują zrekrutować nowych pracowników „na wtryskarkę”.
Surrealistyczny dowcip, interakcja z naszą publicznością i wodospady śmiechu. Dwie godziny spędzone w Tatrze podładowały nasze akumulatory do granic pojemności.
Można by pisać o tym wydarzeniu więcej, ale tak naprawdę mamy dla naszych czytelników specjalną rzecz. Dzięki uprzejmości agencji Awangarda udało nam się przeprowadzić krótki wywiad z członkami kabaretu. Agencja ufundowała też bilety na show, które trafiły do Pani Renaty, która zaproponowała najciekawsze pytanie do wywiadu.
Zapraszamy:
GrudziądzMiastoOtwarte: Panowie, jesteście 20 lat na scenie, piękny wynik, gratuluje. Jak dla was przez ten czas zmieniła się scena kabaretowa? Czy wy musieliście się radykalnie zmienić?
Robert Motyka: Kiedy zaczynaliśmy kabaret, w maju 2004, scena kabaretowa wygląda wtedy zupełnie inaczej. Inny był żart, dowcip. Rozpoczynając, myśmy się wtedy wzorowali na kabaretach starszej daty, czyli „Dudek” czy nawet „Kabaret Starszych Panów”. Podglądaliśmy też kolegów z „Ani Mru-Mru” czy Marcina Dańca. Szukaliśmy jakichś wzorców, bo nie mieliśmy swojej własnej drogi. Początek był bardzo trudny.
Jarosław Pająk: Wtedy, bo ja też zaczynałem w 2004 roku, przede wszystkim było bardzo dużo młodych kabaretów. Jeździliśmy na festiwale i przeglądy dla studenckich grup kabaretowych. Teraz nie ma już młodych kabaretów, nie ma też festiwali i przeglądów. To jest ta zmiana, większość młodych idzie w stand-up.
Robert Motyka: W 2004 roku wystarczyło mieć pomysł, chęć, marzenie. Trzeba było tylko napisać skecze i jechać na przegląd. Kabaret miał szansę tam zaistnieć. Większość przeglądów kończyła się spotkaniami z jurorami, którzy instruowali młodych kabareciarzy, jak należy się na scenie zachowywać i to też była przepustka do tego, żeby dostać się do telewizji. Teraz ta droga jest nieco inna, kiedy my zaczynaliśmy, nie było jeszcze YouTube’a, nie było mediów społecznościowych, więc wszystko było, że tak powiem, „na piechotę”.
Jarosław Pająk: No ale jedna rzecz się nie zmieniła – nadal trzeba rozbawić widza. Od początku o to chodziło i dalej chodzi, żeby widz się jak najbardziej ubawił na naszych skeczach, na naszych programach. Ja też mam w głowie czasami taki powrót do początków kabaretu. Z kolegą pisaliśmy takie żarty, na które wtedy publiczność w ogóle nie była gotowa. Myśmy wtedy dużo czerpali z Monty Pythona, z jakiegoś brytyjskiego humoru, na który kolega miał taki dziwny „flow”. Wtedy z tego się nikt nie śmiał. Myśleliśmy „dlaczego się z tego nie śmieją, przecież to jest takie śmieszne”. Dopiero teraz potrafię wrócić do tych żartów i przemycić je gdzieś do naszego programu i one teraz bawią. Miałem takie wrażenie, że ludzie nie byli gotowi na taki abstrakcyjny humor, taki mocno zakręcony gdzieś w głowie, a teraz zaczyna to działać.
Robert Motyka: Na pewno cieszy nas, że przez te dwadzieścia lat nic nie zmieniło się, jeśli chodzi o publiczność. Wciąż przychodzi do nas tłumnie na występy, chce się bawić, lubi się bawić i lubi śmiać, nawet z siebie. Ma do siebie dystans i to nas cieszy. Przez te dwadzieścia lat się to nie zmieniło.
GrudziądzMiastoOtwarte: Zauważyli Panowie, że młodzi „idą w stand-up”. Moje drugie pytanie brzmi: co klasyczny kabaret daje innego niż ta nowa forma rozrywki?
Jarosław Pająk: Przede wszystkim kabaret jest jakąś odnogą sztuki teatralnej, tak sądzę. Odgrywa się tam krótkie scenki teatralne, które mają w sobie element komediowy i one mają bawić widza. Forma, której używamy, jest właśnie gdzieś pomiędzy teatrem a „komedią sceniczną”.
Robert Motyka: Stand-up jest zupełnie inną formą, bo na scenę wychodzi jeden człowiek i przez cały występ może być tam prywatnie. Przekazuje swoje prywatne spostrzeżenia i mówi swoje żarty jako on. My grając nasz spektakl i mając sześć skeczów, jesteśmy lekarzem, albo urzędnikiem, albo taksówkarzem. Za każdym razem wcielamy się w jakieś inne postaci, pokazując te scenki z życia wzięte, które gdzieś tam nas inspirują do tego, by zrobić z nich żart. Stand-up natomiast jest, tak myślę, taką formą bardziej odważną. Mimo wszystko opiera się on na jednym człowieku, co jest odważne i operuje też innym językiem.
Jarosław Pająk: Nie ma w nim chowania się za postacią. Z drugiej strony, czy Marcin Daniec nie robił tego, co teraz jest stand-upem? Chociażby wtedy – dawno temu – kiedy wychodził na scenę i opowiadał o walce Gołoty. Tak naprawdę ta forma troszkę się odświeżyła, bo nazwa została zaczerpnięta z Ameryki. Dziś nawet Marcina Dańca nazywa się stand-uperem, gdzie wcześniej to były po prostu monologi kabaretowe.
GrudziądzMiastoOtwarte: Ostatnie pytanie od naszej czytelniczki, Pani Renaty. „W internecie na stronach wspominkowych często czyta się opinie, że dzieciaki, które w latach 90. wychowały się na serialu »Muminki«, po odcinkach z Buką wciąż mają traumę (określaną nawet mocniej jako »zryty beret«). Moje pytanie więc brzmi: Czy Paranienormalni bali się Buki? (I niech czasem nie udają, że nie wiedzą kto to)”.
Rafał Kadłucki: Ja się bałem – bałem się bardzo, jako młode dziecko.
Jarosław Pająk: Ja załapałem się na Muminki, gdzieś tam oglądałem je sobie, ale chyba się nie załapałem na straszenie Buką. Bardziej pamiętam Gargamela ze Smerfów.
Robert Motyka: Muszę powiedzieć, że osobiście nie bałem się Buki, natomiast Buką trochę, w ramach przyzwoitości, straszyliśmy nasze dzieci. Buka to była taka postać z dużymi oczami, nakryta jakby czarnym płaszczem i czasami mówiliśmy „uwaga idzie buka”. Mój syn, który teraz już jest dorosłym facetem i ma 24 lata, jeszcze to pamięta. Teraz wydaje mi się to trochę nie w porządku. Natomiast muszę też powiedzieć, że do dziś mamy takie zabawy z córką, która jest już osobą dorosłą. Czasami, kiedy ona wychodzi z koleżankami na miasto, ja mówię: „Jak nie przyjdziesz punktualnie, tak jak się umówiłaś, przed dziesiątą, to Buka przyjdzie do ciebie”; i ona ma wtedy niezły ubaw, bo pamięta tamte czasy.
Dziękujemy organizatorom za bilety dla naszych czytelników i możliwość rozmowy z artystami. Zachęcamy do śledzenia naszego portalu www.grudziadzmaistootwarte.pl, być może pojawią się tu inne takie okazje.
Adam Milewski