
Zapraszamy do poznania fragmentu książki.
Wyszła na pachnące wilgocią i starą cegłą powietrze. Ta woń w niewytłumaczalny sposób uspokajała Paulę i przypominała lata młodości. W końcu tak wiele czasu spędziła, włócząc się z przyjaciółmi wąskimi uliczkami grudziądzkiego Starego Miasta i wdrapując na pozostałości zamku krzyżackiego, z którego do nie dawna pozostawały tylko mizerne fragmenty murów oraz studnia. Dopiero niecałe dziesięć lat temu odbudowano wieżę Klimek i zadbano o wyeksponowanie pozostałości warowni.
Miała ochotę na spacer. Wolnym krokiem przemierzyła Spichrzową i zatrzymała się przed pomnikiem ułana i dziewczyny. Został on ustawiony w luce pomiędzy spichrzami, skąd w kierunku Błoni Nadwiślańskich prowadziły długie, strome schody. Kiedyś wybrały się z Zuzą na drugi brzeg Wisły, skąd rozciągała się fascynująca panorama miasta. Chyba najlepsza, jaką można sobie było wyobrazić. Czerwona cegła poszcze-gólnych spichrzów zlewała się w całość, a dachówki jarzyły się w słońcu.
Gdzieś pomiędzy spichlerzami widniała pusta przestrzeń, niczym dziura po wyrwanym zębie mlecznym. Paula nie pamiętała już, kto wpadł na to skojarzenie, ale od tej pory nazywały to miejsce Szczerbą. W czasach licealnych to tu zbierało się towarzystwo, które gremialnie udawało się na Górę Zamkową, by opijać radości i smutki nastoletniego żywota. Wtedy nie było tu jeszcze ułana i dziewczyny. Wyjęła lustrzankę i zrobiła kilka zdjęć posągowi. Zawsze ją rozczulał i uważała go za szalenie romantyczny. Do stojącego na wysokim postumencie wyprostowanego i smukłego mężczyzny w ułańskim mundurze przylgnęła dziewczyna w zwiewnej sukience.
Trudno było odgadnąć, czy żegna go przed bitwą, wita po niej, a może mdleje w objęciach ukochanego. Oblicza obu postaci były nieodgadnione i ilekroć Paula mijała pomnik, zastanawiała się nad tym. W końcu uznała, że to wisząca w powietrzu tajemnica najbardziej przyciąga ją do ułana i jego ukochanej. Minęła ratusz starego miasta i zaczęła się wspinać postromej części ulicy Spichrzowej, wiodącej do ruin zamku.
W połowie drogi niedawno otworzono kawiarnię, a z ustawionych na szerokim tarasie stolików rozciągał się oszałamiający widok na Wisłę i ogromną przestrzeń w kierunku biegnącej kilka kilometrów za Grudziądzem autostrady A1. Podeszła do barierki i chłonęła ten widok całą sobą. Po chwili uświadomiła sobie, że płacze. Wiejący od Wisły ciepły wiatr, niosący jej rzeczny zapach, nie nadążał suszyć płynących po policzkach łez.
Zatoczyła wielkie koło i tak naprawdę nie wiedziała, co powinna dalej zrobić ze swoim życiem. Ostatnio czuła się potwornie samotna.
(…)
Zuzanna nie wyglądała na szczęśliwą, ale w końcu skapitulowała.
– Dobra. Tylko kupmy coś do jedzenia. Umieram z głodu.
– Pączki z Francuza? – Paula rzuciła jej wyzywające spojrzenie.
Grudziądzka cukiernia, w której sprzedawano najlepsze w całym mieście pączki, była im nie po drodze do domu, więc rzadko w niej bywały. Iwona Bergman twierdziła, że i tak o wiele za często. Ale tym pączkom naprawdę trudno było się oprzeć. Zwykle można było dostać jeszcze ciepłe wypieki, a z czasem poza różaną marmoladą pojawiły się również inne nadzienia. O to, czy lepsze są z toffi, z adwokatem, czy tradycyjne, dziewczęta spierały się bezustannie. Na wszelki wypadek kupowały wszystkie trzy rodzaje. Innym razem debata kulinarna kończyła się przymusowym powrotem do cukierni. Przed budynkiem głównej poczty wsiadły do autobusu i podjechały jeden przystanek. Wysiadły w okolicach pogotowia ratunkowego i szpitala miejskiego. Przeszły na drugą stronę ulicy i minąwszy zabudowania browaru, znalazły się w ogrodzie botanicznym.
– O kurczę, miałaś rację – powiedziała Zuzanna, oblizując palce, na które wyciekło jeszcze ciepłe toffi.
– Ależ tu pięknie.
– Zobacz, jaka magnolia! – Paula wychyliła się z ławki i spojrzała pomiędzy drzewami.
– Mhm – przytaknęła przyjaciółka z pełnymi ustami.
Rzeczywiście drzewo obsypało się białoróżowymi kwiatami i wyglądało zjawiskowo. Paula odpięła suwak plecaka i wyciągnęła z niego lustrzankę. Ojciec przywiózł jej ten aparat ze Sztokholmu i teraz praktycznie się z nim nie rozstawała. Zajmował wprawdzie sporo miejsca w plecaku, ale dziewczyna wolała go dźwigać przez cały dzień niż zmarnować dobrą okazję do sfotografowania czegoś.
(…)
Wsiedli do tramwaju i pojechali w stronę centrum miasta. Przejechali przez nie i wysiedli na alei 23 Stycznia, zwanej przez grudziądzan placem Stycznia. Do niedawna stał tutaj jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta: „jajo”. Eliptyczny budynek dyspozytorni MZK nie był ani najładniejszy, ani najnowocześniejszy, ani najokazalszy. W ogóle nie był „naj”, a jednak mieszkańcy miasta bardzo często umawiali się właśnie przed nim. Choć z dyspozytorni nie pozostało w zasadzie nic, a na jej miejscu był jedynie równy bruk, to i tak grudziądzanie jeszcze przez długi czas wspominali ją z rozrzewnieniem. W ciągu dwudziestu minut przewędrowali z placu Stycznia na most nad Wisłą. Gdy tylko wkroczyli na solidną stalową konstrukcję, stanowiącą połączenie mostu drogowego, kolejowego i przeprawy dla pieszych, Bartek poczuł się jak u siebie. Przychodził tu często i szybko odkrył kilka interesujących miejsc po drugiej stronie Wisły. Tam też zaprowadził dziewczęta. Za mostem zeszli na wał przeciwpowodziowy, a po trzech kwadransach znaleźli się na miejscu.
– Wow, ale widok. – Paula zrzuciła plecak na piasek i od razu wyciągnęła z niego aparat.
– Dlaczego ja tu nigdy nie byłam?
Bartek zaprowadził je na niewielką – może kilkunastometrową – plażę. Dopiero stąd można było jednym spojrzeniem ogarnąć ogrom i piękno grudziądzkich spichrzów. Średniowieczne budynki z czerwonej cegły rozłożyły się leniwie na zboczu, tworząc piękną panoramę miasta. – Patrzcie, tam jest Szczerba! – Zuzanna wskazała palcem na puste miejsce pomiędzy spichlerzami, w którym widać było jasną bryłę ratusza.
– Nieźle, co? – Bartek pokraśniał z dumy. Odsupłał plecak, z którego dobiegło brzęczenie szkła. Wyjął trzy zroszone butelki oranżady i otworzył je z sykiem.
– Bartman, a ty nie pijesz browara? – Zuzanna spojrzała na chłopaka ze zdziwieniem.
Ten jednak wzruszył tylko ramionami i się uśmiechnął.
– Kąpiemy się? – Paula zdjęła sukienkę i odwiesiła ją na suchą wierzbową gałąź.
– No jasne. – Bartek też zaczął się rozbierać do kąpielówek.
– To bezpieczne? – Zuzanna miała wątpliwości.
Dużo słyszała o wypadkach w Wiśle, która podobno bywała zdradliwa.
– Jeśli nie wypłyniesz za daleko, to tak. Wystarczy uważać na wiry, ale je akurat widać.
Dziewczyna skinęła głową, ale nie wydawała się przekonana. Zawsze była ostrożna i nie darzyła wody zaufaniem. Uznała jednak, że zamoczenie nóg nie zaszkodzi. Kilka chwil później cała trójka ganiała po płytkiej wodzie, ochlapując się, śmiejąc i piszcąc.