Poetycko-muzyczny stand-up na barowym krześle
Siedzimy sobie tak w tą śnieżną niedzielę na tej teatralnej widowni i czekamy. Scena ciemna i uboga mało co na niej stoi. Ze trzy krzesła, mikrofon i jakiś instrument a może dwa. Światła przygaszone… trochę tak ponuro. Optymizmem napawa jedynie fakt, że zebrało się nas tam sporo. Czekamy więc na ostatni dzwonek, a po nim jeszcze trochę aż scenę rozświetli kolor tak ukochany w czasach minionych. Po bokach siada dwóch panów a przed mikrofonem staje elegancki impresario – cały na błękitno i zapowiada bohatera tego wieczoru.
W końcu jest, „po siedmiu miesiącach czekania” – mistrz zadumy i wysublimowanej satyry – „poeta użytkowy” – Andrzej Poniedzielski. Przyjechał do nas 3 grudnia z programem o nic lub wszystko mówiącym tytule „Ba”. Zasiadł na barowym krześle i z jakże charakterystycznym dla siebie „ujemnym temperamentem” zaczął snuć opowieść.
Jak każdy mędrzec rozwodził się o sprawach ważkich, te przyziemne muskając tylko inteligentnie przez gruby koc miłosierdzia dla poszkodowanych. Zaczął od starości i przemijania, co należy brać za traumę po wizycie w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w związku z niedawno osiągniętym wiekiem emerytalnym. Dziwne to, bo zgodnie postawą optyminimalistyczną, cieszyć powinno, iż według ZUS zgromadzone składki pozwolą na wypłacanie świadczenia do 140 roku życia. Można wiec uznać, że poeta jest stosunkowo młody, tym bardziej, że sam powiedział, iż „młodość przychodzi z wiekiem”. Ba!
No właśnie, „Ba!” to filozofia życiowa artysty, którą odkrył po prawie 50 latach pracy scenicznej. Choć może się wydawać, że wykoncypował ją niedawno, to jednak była ona obecna już w jego tekstach z lat 70. Ma ona w sobie coś góralskiego. W dyskursie z myślicielem filozofia ta niczym echo na hali odpowiada „mać, mać, mać…” albo wzrusza ramionami. Bo jak pogadamy ze swoim echem, to czasami świat w tej rozmowie wydaje się być taki jak chcemy. „Czasami u mnie, umie być pięknie, we wtorek albo w maju…”. Zbyt mało tu miejsca i zbyt słaba pamięć by cytować tą mądrość zamiast mistrza. Warto wybrać się na taki wykład samemu, bo nie dość, że mądrze to jeszcze wesoło, choć artysta zarzeka się, że nic wesołego mu spod pióra nie wychodzi. To znaczy pisze wesołe piosenki, na chwilę odwraca wzrok od kartki a one w mgnieniu oka robią się smutne. Ba!
Tak snuła się ta opowieść artysty, który ma kompulsywną potrzebę nazywania chwil więc i słów dla innych ma wiele. Choć według niego, konieczności nazywania chwili ma każdy, nie każdy ma jednak czas by te nazwy zapisać. Każdy więc jest w sobie poetą.
Widać w tych stwierdzeniach głęboki szacunek dla innych ludzi, co też przejawia się w tekstach komentujących niedawną i jeszcze obecną rzeczywistość polityczną a w szczególności przekaz medialny, w którym „prawdy się nie mówi, za prawdę ma uchodzić to co się mówi”. Mimo to kreatorzy tych czasów zostali potraktowani dość łagodnie, bo miłosierdzie jest podstawą do porozumienia. Ostanie trudne czasy pokazują zaś, że „trzeba wierzyć w nadzieję”.
Siedzieliśmy więc prawie dwie godziny szczęście i nadzieję odnajdując w „smutnych” tekstach Andrzeja Poniedzielskiego. Taki to jedyny w swoim rodzaju artysta, który z melancholii, rozmarzenia i rezygnacji potrafi stworzyć świat napawający optymizmem i mądry przy okazji. Bez wątpienia warto więc było być na tym występie i trzeba szukać okazji by posłuchać go na żywo. Piosenki Andrzeja Poniedzielskiego to tylko wycinek tej kreacji, która wyraża się właśnie w bezpośrednim kontakcie i w kontekście obecnego czasu.
Zachęcamy do śledzenia naszego portalu www.grudziadzmiastootwarte.pl gdzie staramy się anonsować tak ciekaw wydarzenia.
Występ zorganizował Impresariat Scena Studio a artyście akompaniowali panowie Paweł Jabłoński i Tomasz Piątek.