Duch polskich śniegów
Prezentacja filmu „Kohut” w Centrum Edukacji Ekologicznej
To nie były łatwe wyprawy, to nie były proste bezkrwawe łowy. W środku wiosennej nocy lub mroźnym, zimowym świtem, dwoje samotnych badaczy wychodzi w daleką i niebezpieczną wędrówkę. Ścieżkami niedostępnymi dla innych, w otoczeniu dzikich zwierząt, drapieżników gotowych rozszarpać nieuważnego człowieka, szli w wysokie góry. Żlebami, przełęczami, poza szlakiem, po trawach i wrzosowiskach, mając w tle wysokie szczyty szli by odnaleźć pewne niezwykłe i rzadkie zwierzę. Króla wrzosowisk, leśnych polan, pogranicza obszarów przyrodniczych, ducha zakopanego w śniegu – Kohuta.
Niczym Francuzi: Sylvain Tesson i Vincent Munier, tropiący w wysokich Himalajach „śnieżną panterę”, miłośnicy przyrody: Michał Adamowicz i Filip Chudzyński wyruszyli w polskie góry by odnaleźć mitycznego ptaka – tokującego cietrzewia, na Śląsku zwanego kohutem. Fakt, że ten kurak nie jest większy od domowego koguta, że nie jest drapieżnikiem w niczym nie umniejsza mu w stosunku do ibrysa. Nawet to, że kohut nie jest gatunkiem zagrożonym a ibrys tak, nie zmienia faktu, że obecnie w Polsce spotkanie tego ptaka wymaga zaangażowania równego wyprawom francuskich badaczy. Cietrzew zwyczajny jest bowiem gatunkiem ginącym w Polsce, jego populacje szacuje się na około 300 osobników, a przecież kiedyś było inaczej, był to gatunek popularny i łowny.
W materiałach prasowych mówi się, że „Kohut” to film o pasji przyrodniczej, to po części prawda, jednakże większą prawdą jest opowieść o przyrodzie, której nie ma. Kompozycja filmu, kolejne sceny, pojawianie się bohaterów, wszystko to pokazuje nam przyrodę – piękną, cudowną, pełną roślinożerców i drapieżników, w której pojawia się badacz i tropi nieobecnego bohatera. Są małe ślady, drobne piórka, odciski pazurów na śniegu, lecz nie ma cietrzewia. Nie ma go bo to nie tylko wina „Kuchni polskiej” i polowań ale także zmian w środowisku, zanikania naturalnych siedlisk tego ptaka, braku śnieżnych zim i ekspansji jego naturalnych drapieżników. Ptak ten znika jak wiele innych, wypierany przez gatunki bardziej przystosowane do zmian w środowisku. Odchodzi powoli, jak wróble z miejskiej przestrzeni przegonione przez dzikie gołębie, mewy czy ptaki krukowate.
„Kohut” jest filmem o świecie, w którym nie odnajdziemy już przyrody zobrazowanej w książkach Tytusa Karpowicza czy programach Michała Sumińskiego. Jest to obraz o przyrodzie, w której łatwiej spotkać groźnego niedźwiedzia niż skromnego cietrzewia. Współczesny miłośnik ptaków nie będzie miał łatwego zadania, jeśli do swej kolekcji będzie chciał zdobyć fotografie i nagrania tego gatunku. Dlatego tak ważnym jest aktywna ochrona cietrzewia a ze strony zwykłych ludzi, nie wkraczanie na jego nieliczne siedliska, występujące w polskich górach.
„Kohut” jest filmem doskonale zrealizowanym wizualnie i narracyjnie, w tym zakresie nawiązuje trochę do „Baraki” Rona Fricke. Miejscami ma rozmach godny ekipy filmowej Davida Attenborough, której brakuje, by nakręcić dokument o cietrzewiach w Polsce, ich odżywianiu, tokach, gniazdowaniu i ukrywaniu przed mrozem w śnieżnych jamach. Zachowaniach niedostępnych dziś nawet dla zaangażowanych miłośników ptaków, a kiedyś tak powszednich.